PROPOZYCJE NOTEK? SZKOŁA I OCENY + BUDYŃ Z KASZY JAGLANEJ

14:59 Unknown 7 Comments

Dłuższy pobyt w domu mi służy! Tak już wynormalniałam, że powrót do szpitala to coś, co mi trochę przypomina, że jeszcze nie jest do końca normalnie. A, i jeszcze moje brwi... Wypadły! Wszyściutkie! Jakby ktoś mi przejechał kombajnem. Wcześniej też wypadały, ale były po prostu rzadkie, dawały chociaż pozory że są. Humor mi się zawsze mega psuje gdy opuszczają swoje miejsce... Kredka do oczu znów gości na mojej twarzy. Drastyczne przypadki wymagają drastycznych środków. Nie lubię gdy muszę ją używać, wiem że nie wyglądam wtedy naturalnie, ale lepiej mieć nieprofesjonalne kreski na twarzy niż nic, nie? Bez tego wyglądam jak ufoludek. Jestem zła na siebie, że się tym tak przejmuję, bo to nie jest ważne. Powinnam się cieszyć tym, co jest teraz. Tym, że choroba się cofnęła i że za 10 dni lecę do Rzymu!!!! To już! Mamciu, ale zleciało. Narobię pięknych zdjęć... Może wreszcie zmienię profilowe na facebooku, zdjęciem z Włoch nikt nie pogardzi.... Już we wtorek niestety jadę na następną chemię, a wcześniej na rezonans. To on zdecyduje, czy zostanie mi podana lżejsza chemia. Hm, przydałoby się już w końcu, nie? Wściekam się, że dostaję wciąż zwyczajną chemię zamiast podtrzymującej. Nadal nie mam pojęcia kiedy to się skończy, nikt nic mi nie mówi. Zaczęłam dostawać nowe "magiczne" środki na wzmocnienie. Nie zgadniecie nigdy co! Jemiołę! Tak! Pod nią nie tylko można się całować w Święta Bożego Narodzenia. Zmusza, przymusza i przydusza organizm do działania, aby się poskładał do kupy. Wzmacnia działanie hipertermi, o której wcześniej wspominałam, ale jeżeli jesteś tu nowym osobnikiem mojego malutkiego stada czytelników, to Ci wytłumaczę. Hipertermia, to zabieg polegający na sztucznym wywoływaniu gorączki. Tak jest, nie przeczytałeś się ( to taka czytelnicza wersja słowa "przesłyszałeś") gorączką się leczy. Mimo wszystko, to że raz na jakiś czas dostaniesz gorączki to nie jest zły objaw. To oznacza, że twój organizm walczy, i jest nauczony do bitwy z nieproszonymi gośćmi w naszym organizmie. Ja, wyznaję taką rację, możesz się ze mną nie zgodzić. Ja, zanim zachorowałam, chorowałam bardzo rzadko. Kto wie, czy właśnie dlatego rak mnie dopadł? Bo mój organizm nie był wytrenowany do walki? To tylko teoria, na to się mogło składać o wiele więcej innych czynników.  No więc. Wracając do tej wywoływanej gorączki. Muszę się rozebrać do naga. Wiem, okropne. Okropne, że dzielę się z wami takimi szczegółami, wiem! Ale na swoim blogu jestem bardzo otwarta, więc jeżeli już jakiś czas jesteś w moim malutkim stadzie czytelników, to o tym wiesz. No więc. Stoję sobie nagusieńka. Przede mną stoi biały "leżak" z siatką. Pod nim lampy. Kładę się na tej siatce. Termometry mam tam, gdzie popadnie. Przykrywają mnie prześcieradłem, i złotkiem, czyli tzw. "folią życia" czy jakoś tak. Innymi słowy, wyglądam jak kiełbaska na grillu. Więc jestem sobie tą kiełbaską, i wtedy pielęgniarka ( zawsze bardzo miła, dają darmowe lizaki z ksylitolem, jupi!) daje mi wężyki do nosa z tlenem i wyglądam jak Hazel. Tak, jak Hazel. Teraz nazwa mojego bloga nabiera jeszcze większego sensu, nie? Chociaż sens mojej nazwy tłumaczyłam już na samiutkim początku, ale może jeszcze o tym napisze, dajcie mi znać! Właśnie, może jakieś propozycje na nowe notki? Chcecie coś więcej wiedzieć na temat moich dodatkowych zabiegów? Jak jest ze szkołą? Dieta? O tym wcześniej już wspominałam, ale to wszystko jest mega porozrzucane po kątach bloga, a ja myślę o tym by zrobić z tych wyrzucin jedną całość. Piszcie, piszcie. W komentarzach. Ok, wróćmy do kiełbaski. Leżę sobie zawinięta w tym złotku, na tych lampach. Pielęgniarka je włącza. I teraz zaczyna się zabawa. Leżę i się grzeję przez 2,5 h. Nie mogę wstawać, odkrywać się. Nic. Muszę leżeć na plecach cały czas. Jest to bardzo męczące, na początku bardzo płakałam. Najbardziej w momentach, kiedy skacze mi ciśnienie. Wtedy czuję się strasznie zdenerwowana i zestresowana, przez co boli mnie brzuch. Wyobrazcie sobie, że się bardzo zdenerwowaliście. Tak bardzo, że rozbolał was brzuch. I właśnie tak mam, tylko 10 razy gorzej. Teraz znoszę to o wiele lepiej, objęłam taktykę jak to znosić. Zabieg polega na tym, aby przez gorączkę zmusić organizm do walki. Wzmacnia działanie chemioterapii, odkwasza, wydala toksyny itd. Po prostu napędza do pracy. I przez ciepło, zabija komórki rakowe. Same plusy, warto pocierpieć. Mam tak po każdym cyklu. Ciekawe, nie? Leczyć gorączką. Jemioła działa podobnie. Przez nią wieczorami jestem zmęczona, więc m.in dlatego dosyć długo nie było notki. A jutro wyjeżdżam do szpitala, a potem wylatuję do Włoch, więc znowu zniknę.
A teraz, przejdzmy do tematu, który chciałam poruszyć. Oceny. Szkoła. Nauka. Wielu z nas się bardzo tym przejmuje. Witajcie w klubie, przybijcie żółwika, bo ja też. Chociaż ostatnio trochę mniej. Bo, po co? Moje oceny są niezłe, ale to na prawdę nie pokazuje tego, co ma człowiek w głowie. Moim zdaniem, najbardziej pokazują to sytuacje kiedy dzieje się coś bardzo złego w życiu człowieka lub jego bliskiego. Wiem, że to nie ma nic do wiedzy. Mówię ogólnie o inteligencji. O dojrzałości, takiej zwykłej "życiowej" mądrości. Tak na prawdę, to kiepska sytuacja w życiu pokazuje nam, jacy na prawdę jesteśmy. To się wiąże z inteligencją, tak! Bo skąd taka osoba ma wiedzieć, jak się wtedy zachować? W szkole Ci tego nie powiedzą. Z resztą jak wielu innych rzeczy. Przez ostatnie 1,5 roku bardzo poznałam siebie, moja samoocena się trochę podbudowała. Tylko dlatego, że miałam ciężko. Plusy choroby, tak. Kiedyś zrobię o tym osobną notkę, chociaż już kiedyś o tym też pisałam, ale chcę rozwinąć temat, bo te plusy mimo wszystko doszły. Na prawdę to, że dostałaś/ dostałeś jedynkę z jakiegokolwiek przedmiotu to nie tragedia. Większość tych rzeczy i tak Ci się nie przyda. Nie namawiam do olewania szkoły, broń Cię Panie Boże. Ona jest potrzebna. Ale nie powinna być powodem twoich zmartwień. Mnie też, często się wydaje, że jestem głupia. Często gadam bezmyślnie, nie zawsze rozumiem o co chodzi. Po co marnować czas na zakuwanie? Nauka powinna być przyjemnością, nie karą. A przez nasz system szkolnictwa wszyscy to tak odbierają. Po co zakuwać całe dnie ( zakuwać, nie uczyć się, nie namawiam do olewania nauki, to nie jest dobre, namawiam tylko, by trochę zluzować) skoro w tym czasie możesz zająć się swoją pasją, hobby? To bardzo ważne, by to pielęgnować. To nauka dla przyjemności, o tak! A egzaminy gimnazjalne? Czy one pokazują naszą "mądrość"? Nie! To jak los na loterii, albo trafią z zadaniem które akurat umiesz, albo nie. Od zawsze starałam się o dobre oceny, co roku miałam czerwony pasek. I co z tego? Wątpię, czy to mi bardzo pomoże w egzaminie, tam chyba bardziej liczy się szczęście. Ja to tak odbieram. Nie ma co się tym tak aż przejmować!
Przepis!!! Oczywiście moja kochana, ukochana i uwielbiana kasza jaglana. Tym razem w jeszcze innej postaci, BUDYNIU! Dla mnie bomba, prawie niczym się nie różni od tego z paczki, a jest za tym 49857956 razy zdrowszy, heloł!
BUDYŃ CZEKOLADOWY Z KASZY JAGLANEJ:
POTRZEBUJESZ: ( 2 porcje)
  •  1/3 szklanki surowej kaszy jaglanej - przed ugotowaniem należy ją porządnie wypłukać, by straciła swoją goryczkę! Najlepiej najpierw zalać wrzątkiem, a potem trzy razy opłukać zimną wodą.
  • 1 szklanka mleka kokosowego - nie polecam tego w puszce, jest tam bardzo dużo chemicznych dodatków, nie chcianego przez nikogo "E"  itp. Polecam kupić w internecie, w kartoniku najlepiej firmy Real Thai. Sprawdzone. A jeżeli nie chce Ci się zamawiać w internecie, dobre mleczko kokosowe w puszce jest w Rossmanie. Sprawdzone x2
  • 2 łyżki agawy lub miodu
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 70 g czekolady gorzkiej
  • blender ręczny w kształcie litery "S"
PRZYGOTOWANIE:
  1. Gdy już wypłuczesz kaszę jaglaną ( jak to zrobić masz napisane powyżej) wrzuć ją do garnka, następnie wlej 1/2 szklanki mleka kokosowego i 1/4 szklanki wody
  2.  Gotuj pod przykryciem do momentu do momentu całkowitego wchłonięcia płynu ( mleka kokosowego) i do zmięknięcia kaszy ( zwiększa swoją objętość 3 krotnie, wygląda jak malutka wełna jak dla mnie) przez ok. 15 minut
  3. W tym czasie do drugiego garnka wlej 1/2 szklanki mleka kokosowego i w tym rozpuść czekoladę.
  4. Przełóż wszystkie składniki do osobnego garnka lub pojemnika do blendowania, dodaj agawę. Miksuj bardzo dokładnie i dosyć długo, tak by powstała idealna, budyniowa masa. 
Pychotka!! Jak dla mnie, najlepiej na ciepło. Jak już wspominałam, nie będzie mnie długo, jadę jutro do Warszawy a potem lecę do Rzymu. Ale wam zrobię super notkę! Będą piękne zdjęcia, obiecuję. Pojutrze rezonans, oby był dobry. Musi być!



 Oh, ja z jednorożcem.
 Oh, znowu ja. Ciesząca się jak głupia, bo przyszło jej mleko kokosowe.


7 komentarze:

MAŁA LEKCJA POZYTYWNEGO MYŚLENIA + NADZIEWANE CUKINIE Z SOSEM CZOSNKOWYM

09:33 Unknown 4 Comments

Moje samopoczucie się poprawiło. Nie sapię już jak staruszka, mniej się męczę. Hemoglobinka urosła, wreszcie się ruszyła, lub założyła szpilki. Jakie moje żarty są suche, nie zwracajcie uwagi, po prostu lubię grę słowną. Stało się tak jak chciałam, nie pojechałam do szpitala chociaż byłam tego bliska. Nawypijałam się magicznych mikstur, by zmotywować moje czerwone krwinki do działania. Natura nigdy nie zawodzi! Wierzę, że ona jest najlepszym lekarstwem. Jej dary, ale i oczywiście pozytywne myślenie. Tą notkę chciałabym poświęcić właśnie temu tematowi, oraz temu, by cieszyć się każdą małą rzeczą i zacząć doceniać co mamy wokół siebie.
Dlaczego ciągle narzekamy? Nie akceptujemy siebie, uważamy się za beznadziejnych, bezużytecznych, grubych, brzydkich. Nasze częste problemy polegają na tym, że nos jest za długi, za krótki czy kciuk  jest zakrzywiony pod złym kątem. Zrzędzimy na kompletnie nieistotne rzeczy, nie doceniamy MAŁYCH ale WSPANIAŁYCH rzeczy które codziennie nas spotykają. Rozejrzyj się. Zwróć uwagę na szczegóły. Doceń to, że nadszedł kolejny dzień, czyli kolejna szansa by zrobić coś fajnego, że dostałeś nową szansę, by nie zmarnować tych chwil. Spójrz na niebo, na chmury lecące po niebie. Nie ma chmur? Pogoda jest beznadziejna? To pomyśl, że ona też ma prawo czasem mieć zły humor, i właśnie tego dnia go ma. Wybacz jej. Porób zdjęcia rzeczy, które Cię otaczają. Może to pęknięcie w chodniku o które się tak często potykasz może też być czymś pięknym? Wyszedł Ci dzisiaj żart i poczułeś się dzięki temu dobrze i pewnie? To super! Bo właśnie taki jesteś. Nudnym osobom nie wychodzą żarty. Dopisz sobie to do listy swoich udanych rzeczy dzisiejszego dnia, lub do listy pt. "Chyba nie jestem taki beznadziejny". Moim zdaniem człowiek najbardziej się dołuje, gdy nie ma nic do roboty. Kiedy jest czymś zajęty, najlepiej czymś co lubi, nie myśli o przykrych rzeczach bo jego mózg nie ma na to czasu. Na mnie to działa. Na początku choroby byłam wrakiem człowieka. Czułam się okropnie na każdy możliwy sposób. Jakby ktoś mnie wrzucił do maszynki do mięsa a potem jeszcze kazał wysmarować się masłem i wejść kupę liści. Nie wiem skąd taka metafora, ale nie potrafię opisać jak strasznie się wtedy czułam, więc wybrałam porównanie jak najbardziej abstrakcyjne. Musiałam wtedy zająć czymś moją mózgownicę, żeby nie przetwarzała tego że się zle czuję. Kazałam jej myśleć o jedzeniu. To nie tak, że zajadałam smutki, chociaż tak też trochę było. Pomagałam mamie w kuchni. To był okres, kiedy dopiero zaczynało się nasze przestawianie się na zdrowe odżywianie, moja mama dopiero się tego uczyła, przez co nie zawsze jej potrawy smakowały dobrze. Oczywiście nie zawsze, ale wtedy jeszcze miałam inne smaki i to mogło być powodem moich grymasów. Teraz jest mistrzynią, na prawdę ma talent kulinarny ( mamo, wiem że to czytasz, nie zarumień mi się tu ) i potrafi zrobić coś z niczego. I w dodatku nie robi przy tym bałaganu! Ja, gdy gotuje to jedzenie jest wszędzie. Po prostu, to jest dowód na to, że trzeba się czymś zająć. Wtedy nie będzie czasu na rozmyślanie i rozpamiętywanie. Wyjdz z domu! Spotkaj się z przyjaciółmi! Czytaj! Naucz się czegoś nowego! Myślę, że w dzisiejszych czasach za bardzo rozmyślamy o tym czego nie mamy, zamiast docenić to mamy. A większość z was ma na pewno zdrowie. Które zaniedbujecie, żywiąc swój organizm różnymi truciznami, lub co gorsza pijąc alkohol i paląc papierosy. Wiem, że nie wszyscy to robią. Mówię o niektórych osobach z którymi się zetknęłam. Czas docenić to, że macie rodziców, nigdy nie zaznaliście większego cierpienia, głodu. Macie gdzie mieszkać, nikt z nas nie doświadczył nigdy wojny. Czas skończyć wymyślać i wmawiać sobie niepotrzebne problemy, tylko zacząć żyć. Odkryć nowe zainteresowania, poznać nowe rzeczy. Przestać się użalać nad sobą, na to szkoda czasu. Człowiek, który tylko siedzi i płacze nigdy niczego nie osiągnie, a na to często marnujemy czas. Wszystko da się znieść i zwalczyć. Nauczyłam się tego przez  1,5 roku. 
Koniec psychologicznych rozmyślań, bo pewnie już w twojej głowie odezwał się głos "łatwo jej mówić". Nie, nie łatwo. Jeżeli w coś bardzo wierzymy, to nam się to uda. Siła umysłu, HELOŁ!

Czas na przepis!! Kolorowy, zdrowy, wspaniały i moim zdaniem łatwy. Zamienicie się w rzezbiarzy, albowiem danie będzie w kształcie łódki. Albo koryta. Zależy jak kto to widzi. 
NADZIEWANE CUKINIE  Z SOSEM CZOSNKOWYM 
( DLA DWÓCH OSÓB)
POTRZEBUJESZ: 
1. 2 Duże cukinie
2. Ok. 3 łyżki kaszy jaglanej
3. 2 cebule
4.  6 pieczarek
5. szczyptę kurkumy
6. szczyptę ziół prowansalskich ( pieczarki nie lubią zbyt dużej ilości przypraw )
7. Olej kokosowy lub inny tłuszcz
8. Odrobinę słonecznika, do posypania.
9. Sól, pieprz
DO SOSU CZOSNKOWEGO:
1. Czosnek
2. Wędzona papryka
3. Mały jogurt BIO ( do zakupienia w Lidlu)
4. Dwie łyżeczki majonezu 
 5. sól
6. pieprz 
 PRZYGOTOWANIE: 

1. Obierz i pokrój drobno cebulę.
2. Rozgrzej patelnię, rozpuść na niej olej kokosowy.
4. Wrzuć cebulę, duś ją.
5. Teraz pora na pieczarki. Obierz je, dokładnie umyj i pokrój na kostki. Niezbyt drobno, pod wpływem duszenia się skurczy!
6. Wrzuć pieczarki, dokładnie wymieszaj. 
7. Dodaj szczyptę kurkumy, ziół prowansalskich, pieprz i sól. Duś je, aż będą wystarczająco miękkie. 
8. Wypłukaj kaszę jaglaną (pozbędziesz się goryczki!) Zalej ją przegotowaną wodą, a potem trzy razy wypłucz ją w zimnej. Zalej świeżą wodą.
9. Ugotuj kaszę.
10 Po ugotowaniu, zaczekaj aż ostygnie.
11. Wrzuć ją do uduszonej już cebuli i pieczarek, wymieszaj i uduś teraz razem.

12. Cukinię dokładnie umyj, i obierz ze skórki.
13. Przekrój ją na pół, a potem tą połówkę jeszcze raz na pół, tak aby powstały "łódeczki"
14. Wyżłob w cukini "korytko", najlepiej to się robi obieraczką do warzyw. Na jej górnej części znajduje się magiczna końcówka, której pewnie nigdy w życiu nie użyłeś, ale dzięki mnie przeżyjesz tą przygodę. Pamiętaj by nie wydłubać całego środka! Musi powstać wyżłobienie.
15. Włóż do środka farsz, posyp słonecznikiem.  
16. Nastaw piekarnik na 150 stopni, piecz przez pół godziny, ale kontroluj czy się nie pali. 
SOS: 
1. Do np. kubka wlej całą zawartość jogurtu.
2. Dodaj dwie łyżeczki majonezu.
3. Dodaj szczyptę wędzonej papryki.
4. Wciśnij dwa ząbki czosnku
5. Dodaj sól i pieprz.
6. Dokładnie wymieszaj
Gotowe! Wiem, długi przepis. I dużo przy nim roboty. Nikt nie powiedział, że zdrowa kuchnia zajmuje mało czasu i roboty! Liczę na komentarze, notka mi wyszła długa...



 

4 komentarze:

ROZMYŚLANIE O ZDROWIU + PITY BEZGLUTENOWE

22:00 Unknown 7 Comments

Powróciłam! Powstałam zza grobu, odrodziłam się, przybyłam. Nie było mnie długo, ale to przez dłuższy pobyt w Warszawie, wczorajszą gorączkę i zmęczenie. Moja hemoglobina nie czuje się ostatnio dobrze,  jak wcześniej pisałam, ma kompleks niższości. Chyba ją wyślę do psychologa. Dla niedoinformowanych, tłumaczę. Hemoglobina,  jeżeli jest niska ( norma zaczyna się od 12) czujesz się mega zmęczony przy każdym wysiłku, nawet najmniejszym. Jak staruszka dostajesz zadyszki na schodach, kładziesz się zmęczony i budzisz się zmęczony. Jak o tym nie myślę i  zajmuje się tym co lubię lub po prostu odpoczywam. Tak niestety jest od radioterapii, lub najzwyczajniej mój organizm jest zmęczony po 20 cyklach chemioterapii. Spędziłam niestety 2 tygodnie w Warszawie, z czego ponad tydzień w szpitalu. Nie było tak kiepsko. Poszłam do teatru, a na zakupach znów wydałam dużo pieniędzy... Gdy wchodzę do galerii, to jestem chora. Jak sobie czegoś nie kupię, to ręce aż mi się trzęsą. Wiem, to niedobrze. To oznacza, że nie potrafię być oszczędna i jestem uzależniona od zakupów. Ale gdy kupię sobie coś nowego, to czuję się jakbym dostała koszyk szczeniaczków. Piątkę od samego Obamy. Prywatny taniec One Direction na rurze w kalesonach. To mnie pociesza, chociaż powinnam iść na odwyk, bo to oznacza moją rozrzutność. O kiszka, jak ja kiedyś będę gospodarować własnymi, zarobionymi przez siebie pieniędzmi? Umrę z głodu zanim dostanę następną wypłatę. Macie jakieś swoje wstydliwe przyjemności? Ja się do swojej przyznałam, otwarłam się niczym pudełko czekoladek skazanych na pewne pożarcie.  Prawie cały spektakl spędziłam na schodach, moje pośladki spłaszczyły się jak talerz. Uroki wejściówek. Przy pierwszym akcie siedziałam w pierwszym rzędzie! Potem przyszła spózniona Pani, które wykupiła to miejsce. Ten spektakl podobał mi się mniej, niż ten który widziałam latem, ale i tak było świetnie. Teatr to super sprawa.
Złe wyniki krwi mnie skazały na dłuższy pobyt. Straciłam przez to 1 tydzień ferii, a w drugim za to dostałam gorączki. Minęła na drugi dzień, ale  się zestresowałam, że będę musiała wrócić do szpitala, bo to mogłoby oznaczać powikłanie od chemii. Już raz tak było, jeszcze gdy leczyłam się we Wrocławiu, skąd mam bardzo złe wspomnienia. Wmawiałam sobie, że mi przejdzie, że to zwykła gorączka jak u zdrowych ludzi, nie od chemii. Nie wierzyłam, że pojadę. No i nie pojechałam. Na razie, bo mogę wrócić do szpitala na przetaczanie krwi... Ale raczej nie planuję, i wiem że jak będę tak myśleć, to tak będzie. Nie raz moje wróżbiarskie zdolności podziałały. Miałam już w tamtym miesiącu się zapisać na Zumbę... Teraz sobie zdałam sprawę, że i tak bym nie dała rady. Nie jestem już chora, chociaż według lekarzy nadal, skoro we mnie ciskają chemię. Bardzo chciałabym żyć już normalnie. Staram się nie myśleć o tym, że jednak mój żywot wygląda inaczej, że nie wiadomo jak długo będą trwać moje podróże Warszawskie. Bardzo chciałabym już uprawiać sport, spędzać normalne wakacje, chodzić do szkoły. Dziwne, że dopiero jak człowiek coś traci lub zachoruje, zaczyna doceniać. Teraz, gdy jestem trochę ograniczona, mam pełno motywacji do wszystkiego. To jak zakazany owoc. Gdy na coś się nie pozwoli, to robienie tego smakuje najlepiej. Obiecałam sobie, że jak wyzdrowieję to będę robić w końcu rzeczy które zawsze chciałam robić. Zapiszę się na konie, może na tańce. Spędzę super wakacje w ciepłych krajach, podszkolę angielski. Może napiszę książkę? Mogłabym zacząć teraz, ale za każdym razem gdy się biorę za pisanie czegoś, to po chwili stwierdzam, że jest beznadziejne. Powinnam się za to wziąć, to jedno z moich marzeń. To wspaniałe trzymać swoje dzieło, swój stworzony lepszy świat w rękach, a w dodatku dzielić się nim z innymi.
Chciałabym poruszyć w ten notce temat papierosów. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego ludzie palą to świństwo. A najbardziej nie rozumiem tego, że robią to osoby w moim wieku, a nawet młodsze. Wydaje im się, że są panami życia, że skoro teraz są zdrowi to będą już zawsze. Ciężko mi patrzeć na ludzi, którzy nie szanują swojego zdrowia. Ono jest najważniejsze, bez niego nie ma nic. Papierosy zaraz  po genach to najczęstszy powód zachorowań na raka. A rak, to na prawdę gówno, a wszystkim się wydaje, że to ich nie dotyczy i że nigdy nie zachorują. Wiecie jak wzrosła liczba zachorowań w ciągu ostatnich lat? Nie tylko od papierosów, ale także od utwardzonych tłuszczów trans które znajdziemy w margarynie, ukochanym przez ludzi jedzeniu z McDonalda, margarynie, chipsach i innych fastfoodach. Trują nas na każdym kroku, a potem musimy się leczyć sami, bo służba zdrowia co najwyżej wleje w nas truciznę. Mam na myśli chemię. Tak, ona leczy. Ale truje także. Nie miałabym odwagi z niej zrezygnować, tym bardziej że trafiłam do szpitala w stanie bardzo ciężkim i trzeba było działać szybko. Dlatego leczę się komplementarnie. Łącze chemię z leczeniem niekonwencjonalnym ( naturalnym, alternatywnym) i to ze sobą współgra, jak muzyka z wokalistą. Telewizja kłamie, lekarze są ograniczeni, zawzięci w błędnych przekonaniach, nie dokształcają się. Producenci na nas oszczędzają, dodając chemie do jedzenia, cukier wszędzie tam gdzie nie powinno go być. Zupełnie, jakby chcieli się nas wszystkich pozbyć lub dać więcej roboty lekarzom. Co do papierosów, to ciekawi mnie, dlaczego ludzie to robią? Wdychanie dymu na pewno nie jest przyjemne, wydaje się na to dużo pieniędzy, wydziela brzydki zapach, przytula do siebie nadchodzące raczysko. A gdy się rzuca, to się tyje bo nadchodzi silna ochota "zajadania" nałogu. To dla mnie nie ma kompletnego sensu. Korzystajcie z tego, że jesteście zdrowi, żyjecie swobodnie, bez większych problemów. Ja jeszcze przez 5 lat będę żyła w strachu, że rak się we mnie obudzi na nowo.
Nowy przepis! Tym razem zainspirowany ze Smakoterapii. To jeden z blogów, który nauczył mnie jeść inaczej. Trochę zmieniony, ulepszony zdrowotnie. Nie mam zdjęcia, a żałuję. Powinnam robićć zdjęcia moich potraw po przygotowaniu...
POTRZEBUJESZ:

  • kaszę gryczaną niepaloną 300 g
  • kmin rzymski mielony ( jedna płaska łyżeczka)
  • kurkuma - działa przeciwnowotworowo!! Jest super, i dzięki niej pity będą żółciutkie i urocze. ( jedna płaska łyżeczka)
  • czarnuszka - (zdrowszy zamiennik pieprzu) 2 łyżeczki, chociaż ja daję jedną bo nie przepadam za jej smakiem
  • sól 
  • pieprz
Jeżeli chcesz wzbogacić swoje pity, aby były jeszcze ciekawsze w smaku i zdrowsze, możesz dodać:
  • siemie lniane ( 1 łyżeczka)
  • nasiona chia
  • pestki dyni
PRZYGOTOWANIE:
  1.  Kaszę gryczaną namocz w wodzie ( pozwól jej poleżeć w wodzie w garnku) na noc, lub przynajmniej na parę godzin.
  2. Odlej wodę, dodaj świeżą. 
  3.  Dorzuć przyprawy, oprócz czarnuszki! Jej nie miksujemy.
  4.  Miksujemy blenderem w kształcie litery "S", dolewając stopniowo wodę aby powstała masa naleśnikowa! Czyli po prostu musi być wodnista.
  5.  Smażyć na patelni, na tłuszczu lub maśle klarowanym. 
Na koniec trochę zdjęć z sesji. Nie wyszły idealnie, ale strasznie dawno jej nie miałam. Rozmazane, wiem. To przez to, że ciągle się ruszałam...


7 komentarze: