MINĄŁ ROK, TO KONIEC?! + KREM Z BIAŁYCH SZPARAGÓW

15:08 Unknown 2 Comments


Hej! Chciałabym na wstępie tylko napisać, że wczoraj minął rok, odkąd założyłam bloga! Nie będę się rozpisywać o tym, jak bardzo się rozwinął i jak dziękuję za duże grono czytelników, bo tak nie jest. Wyświetlenia rosną, ale w niewielkiej ilości, teraz ostatnio spadły, nie wiem dlaczego. A co jeśli za rzadko dodaję notki? Albo to przez to, że w ostatniej nie było przepisu? Nieważne. Czytając swoje stare posty, łatwo dostrzegłam jak z wpisu na wpis zmieniał się mój sposób pisania, moje samopoczucie, jak przebiegała ta droga. Ten blog to mój pamiętnik. Możecie przeczytać o dziewczynie, na którą się wszyscy patrzyli przez chustkę, która nie była w stanie niczego dodać przez bardzo złe samopoczucie. Możecie poznać dziewczynę, która mimo choroby odkrywa nowe rzeczy, uczy się gotować aż w końcu widzi w tym przyjemność. Pisze o tym, jacy tak na prawdę są ludzie w stosunku do osób takich jak ona, jak oczekiwała na jedno z najważniejszych wyników badań w życiu, które miało pokazać wszystkim, że wszystko co robi jest bardzo słuszne. Dobra, dosyć pisania o sonie w 3 osobie, to dziwaczne, jak z kreskówek. Czytacie moje posklejane litery w jedną całość, które utworzyły to co siedzi w mojej głowie od jakiegoś czasu. Założyłam tego bloga, by pokazać wszystkim prawdę o raku. Prawdę o ignorancji niektórych lekarzy, prawdę o mocy siły umysłu i natury. Dowiedzieliście jak tak na prawdę wygląda życie nastolatki z rakiem. Wiem, że niewiele osób to czyta, ale pewnie sama bałabym się czytać o dziewczynie która ma nowotwora. Chyba się ludziom wydaje, że piszę tu o śmierci czy przytaczam inną, dołującą tematykę. Może pewnego dnia, mojego bloga przekształcę na książkę? Kto to tam wie. Takie tematy dobrze się sprzedają, heloł spójrzcie na "Gwiazd naszych wina". Nie zrobią z niej filmu, ale może jest szansa, że mi się uda coś w tym kierunku osiągnąć? Tak wiem, na początku dokładnie tłumaczę, że moje życie nie jest takie melancholijne i wzruszające jak Hazel, ale to był tylko przykład, nie czepiać się.
Dłuugo mnie nie było, wiem. Lenistwo, a również bezsensowne tułanie się po szpitalu. Jak to nazwałam, jeju. Jak jakąś tułaczkę po lesie tropikalnym, czy coś. W sumie trochę to tak wygląda. Wędrówki po ogromnym budynku, z niezliczoną ilością zaułków i korytarzy. Polowanie na windę, jak na zwierzynę. Nigdy nie wiesz, jak długo będziesz musiał czekać aż ją złapiesz. Zawsze jest ten dreszczyk emocji, oczekiwania. Potem ciasnota z innymi osobnikami i wędrowanie po piętrach. Czekanie na oddziale dziennym w duchocie na twardym krześle, nasłuchując swojego nazwiska. Oczekiwanie na salę szpitalną, i zastanawianie się z kim tym razem będę na sali, jak na dożynkach w dystryktach. Ale teraz, będę co raz rzadziej w tej dziczy. Uwaga, uwaga! Oto przedstawiam nowinę poniżej:
ZAKOŃCZYŁAM LECZENIE
Tak, napisałam dużymi literami byś skumał, ale jeżeli nie dowierzasz to używając caps locka napiszę jescze raz mój drogi czytelniku:
ZAKOŃCZYŁAM LECZENIE
W jakich okolicznościach o tym usłyszałam? Czy to już koniec diety, suplementacji, chemii, hipertermii, wyjazdów do Warszawy, do kliniki w Hannoverze? O tym dowiecie się w następnym odcinku...Żart. Nieśmieszny, ale zawsze jakiś.
 To było tak: Przyjechaliśmy standardowo do kliniki. Zostały mi zrobione badania krwi, i inne podstawowe czynności. Lekarz mnie w końcu przyjął. Pewna swoich dobrych wyników krwi, zasiadłam na krześle na przeciwko kobiety w niebieskim fartuchu. "Masz słabą morfologię. Nie dostaniesz chemii." Zawiodłam się, to nigdy nie jest dobra wiadomość. Trzeba wtedy dłużej zostać w Warszawie, traci się czas na bezczynność. Wróciliśmy więc do mojej cioci, gdzie spędziliśmy cały weekend. Moim zdaniem nie był aż taki stracony, można powiedzieć że udany. Byłam na wystawie samochodowej ( stare auta! najpiękniejsze są!) Spotkałam Abstrachuji! Nie jestem jakąś ich mega fanką, ale bardzo ich lubię. Oglądam ich od początku. Zrobiłam sobie z nimi zdjęcia, niestety bez Roberta, przyszedł później. Tata się wycwanił, i zagadał do kobiety która z nimi przyszła, chyba ich menadżerki i powiedział, że jestem chora i nie chce bym stała tyle czasu w kolejce w takim tłumie ludzi. Nie chciałam na początku tak iść na przód, uznałam że to nie fair. "Choroba też jest nie fair"- powiedział tata. W sumie ma rację. Zareagowałam tak, ponieważ nie lubię się wyróżniać w tłumie, nie chcę by ludzie patrzyli na mnie pod kątem choroby. Chciałam poczekać w kolejce tak jak wszyscy. Jak stanęłam przed moimi ulubionymi youtuberami, zmieniłam zdanie. Okazali się bardzo sympatyczni. Będę miło wspominać to spotkanie. Mój tata zawsze działa pewnie, nie wstydzi się niczego. Jest bardzo pewny siebie, też bym tak chciała. Wszystko załatwi, nawet na bezczelnego. W poniedziałek znów zgłosiliśmy się na morfologię i tu powtórka z rozrywki. Złe wyniki krwi. Wiecie co? Po raz kolejny uznałam to za znak. Pamiętacie, kiedy miałam radioterapię, miałam ciężkie oparzenia. Dosyć krótko byłam w domu, tym bardziej, że 80% czasu spędziłam na walczeniu z bolącym tyłkiem. Tak, takie realia bolało mnie siedzisko, teraz już wiecie. Po raz kolejny przypominam, na blogu jestem szczera. Wtedy chciałam mieć złe wyniki krwi, by zostać dłużej w domu. I dostałam półpaśca. Tym razem, uznałam taką morfologię za znak, że ja już tej chemii nie potrzebuję, mój organizm jej nie chce, bo już dawno jest zdrowy. "Miałaś dostać tą samą chemię, co ostatnio. " Po tych słowach się zagotowałam. Tą samą? Po co? Miałam dostać inną! Nie taką samą! Kiedy w końcu dostanę słabszą? Ciągle się wlewa we mnie dosyć ciężką chemię, na okrągło. Boją się o te 3 mm w płucach?  Oni od razu zakładają, że to zmiana nowotworowa, boją się o każdy szczegół. Takie jest podejście onkologów dziecięcych. Po badaniu okazało się bez zmian, nawet byłam w klinice w Hannoverze na laserach, które na sam przypadek miały je dobić. Ja, jestem pewna, że to nie jest zmiana nowotworowa, oni nie. Dlatego "chuchają" na mnie. Zdenerwowałam się. Serducho mi biło, łzy poleciały. Poszliśmy na oddział do mojej Pani doktor, by nam to wyjaśniła. Powiedziałam jej wszystko co mnie zdenerwowało, nawet na początku uprzedziłam, że jak będę niemiła to niech powie. Z emocji aż mnie żołądek rozbolał. Nie mogłam zrozumieć, na jakiej podstawie się we mnie jeszcze wlewa, że jestem za zdrowa na ten szpital, i że mam wrażenie że lekarze nie widzą tego jak ja dobrze reaguję na leczenie i jak dobrze się czuję. Po wyjaśnieniu okazało się, że stwierdzili że od wznowy w sierpniu ( zaczęło bardziej "świecić") minął za krótki okres czasu. Tak w wielkim skrócie. Generalnie ponoć było już dawniej w planach by podać mi te 4 cykle, chodź powiedziano mi że dostanę tylko dwa. No, nieważne. Dostałam propozycję, by wziąć te dwa cykle i skończyć, lub skończyć definitywnie. Mieliśmy się skontaktować telefonicznie. Po naradzie uzgodniliśmy, że nie wezmę tych dwóch cykli. Nie chciałam się truć niepotrzebnie. Jestem za zdrowa na to, heloł. Teraz tylko przyjazdy na kontrole. Oczywiście dalej kontynuuję "moje" leczenie. Dieta, hipertermia, ECCT (ubranie lecznicze), wit c, suplementacja, natlenianie. Będzie tego mniej i rzadziej. Ale będzie. 
Czuję, że moje życie normalnieje. Jeszcze trochę moja hemoglobina jest słaba, ale za miesiąc już moje samopoczucie będzie w końcu jak u zdrowego człowieka.... Matko, tak się przyzwyczaiłam do tego prawie ciągłego zmęczenia czy różnego rodzaju bólu, że tak dobre samopoczucie i to już ZAWSZE może być szokiem. Nie mogę się już doczekać!
ZUPA KREM Z BIAŁYCH SZPARAGÓW
Potrzebujesz:
  1. 1 pęczek białych szparagów
  2.  3 ząbki czosnku
  3. 2 duże cebule
  4. 2  ziemniaki
  5. 4 szklanki bulionu warzywnego
  6.  słonecznik
Co musisz zrobić:
  1. Pokrój cebule na kostkę. 
  2. Obierz czosnek.
  3. W garnku rozgrzej olej.  
  4. Wrzuć pokrojoną cebulę i wciśnij czosnek. Duś aż do momentu jak cebula się zeszkli.  
  5. W tym czasie przygotuj szparagi. Dokładnie je umyj, obierz i odetnij twarde końce. Pokrój na plasterki, odstaw.
  6.  Obierz i pokrój ziemniaki. Wrzuć je do zeszklonej cebulki, zamieszaj.
  7. Dolej bulion, gotuj aż ziemniaki zrobią się bardzo miękkie.
  8. Gdy ziemniaki będą miękkie, wrzuć szparagi. Gotuj aż też będą miękkie. 
  9. Zmiksuj, dopraw. Podawaj z uprażonym słonecznikiem.





























2 komentarze:

MÓJ WIELKI PRZEŁOM, O NIBY NIEWAŻNYCH RZECZACH, CO CHCĘ ROBIĆ PO CHOROBIE

15:12 Unknown 3 Comments

Witam! W tym momencie, w którym twoje oczy błądzą po tym tekście, do mojego organizmu płynie Artesunat. Jeden z wielu leków które przyjmuję, ale naturalnych. Oczywiście w Polsce nieopatentowany, bo tych naturalnych przecież nie można, broń Boże. Wyczujcie sarkazm moi drodzy, wyczujcie sarkazm. Jestem teraz na etapie śmiania się z tego chorego systemu, tego nieludzkiego biznesu farmaceutycznego, który tylko skłania do łapania się za głowę, a większe rozmyślanie na ten temat może wzbudzić ból głowy. Najważniejsze dla ludzi są pieniądze, chodzby od tego zależało życie ludzkie. Czuję się dobrze, bardzo dobrze. Hemoglobina mi trochę spadła, ale to przez Artesunat. Jeżdżę na rowerze, ćwiczyłam mało. W końcu pojechałam na działkę! I uwaga, ogłaszam jak dla mnie, wielki przełom. Wielki przełom odnośnie mojej psychiki, wygody. Dzisiaj, pierwszy raz od prawie dwóch lat, wyszłam na dwór, na powietrze, po za mury Hogwartu bez mojego TURBANU. Wszyscy zobaczyli Voldemorta. Uznałam, że moje włosy są na tyle gęste reprezentacyjne, że czas dać im pooddychać. już dawno nie czułam się tak wolna, bez tego obciążenia na głowie. Bez tego ciągłego poprawiania, bez starania się by ruchy głowy nie były zbyt zamaszyste, aby moja konstrukcja głowna się nie zawaliła. Nosiłam go i w zimie, i w gorący upał, bo to że wszyscy zobaczą jak wyglądam bez niej było dla mnie okropne, a przede wszystkim ja nie czułam się dobrze bez niej. Z nią czułam się bezpieczna, ładniejsza i normalniejsza. Na prawdę, odkąd zachorowałam to zaczęłam siebie akceptować. Ale z chustką. Słyszałam rady typu "bez chustki chodz, co cię tam obchodzi co inni pomyślą" ale dla mnie było to o wiele bardziej komfortowe. Bez niej nie czułam się sobą. Nie mogłam znieść myśli, że nagle publicznie ktoś mnie bez niej zobaczy, śniły mi się koszmary o tym, że wszyscy się ze mnie śmieją, bo nie mam włosów. Ciągle słyszałam słowa, że włosy nie są ważne. Zewsząd każdy mi powtarza, że to nieistotna sprawa. Ja o tym wiem, ale to był dla mnie cios je stracić. Tak się tylko mówi, ale nikt nie chce być łysy prawda? A już na pewno kobiety. Zawsze byłam zła na siebie, przez moją słabość związaną z włosami. Nie będę kłamać, że po jakimś czasie nagle nie stało mi się obojętne, że ich nie posiadam. Bardziej się do tego przyzwyczaiłam, zaakceptowałam. Zawsze mi ich brakowało, zawsze ich brak mi doskwierał. Nie znosiłam tego, że to dla mnie tak ważne. Że mimo tego, co się ze mną działo i wciąż dzieje, ja się przejmuję czymś tak powierzchownym jak wygląd. Ale taka jest prawda, i piszę w tym momencie bardzo szczerze, z resztą jak zawsze. "Włosy nie są ważne" Ależ są! Oczywiście o wiele mniej niż zdrowie. W momencie, kiedy twój wygląd radykalnie się zmienia, nie da się obojętnie koło tego przejść. Nie dość, że trzeba znosić takie ciężkie leczenie, to jeszcze naruszana jest nasza uroda, nas dziewczyn. To, co dla każdej jest istotne, to co podkręca naszą pewność siebie. Działa to na psychikę. Utrata czegoś, co odgrywa dużą rolę w naszym wyglądzie. Posiadanie czegoś na tej głowie, na prawdę poprawia samopoczucie. Dzisiaj, właśnie dzisiaj uznałam, że na mojej głowie pojawiło się tak wystarczająco dużo okrycia mej czaszki, że po prostu zdjęłam to okrycie które tyle czasu na niej ciążyło. Krępowałam się w niej wykonywać różne czynności, czasem nawet musiałam siedzieć w takiej pozycji, by aby na pewno mi ta chustka nie spadła. Tak mi było lepiej, i tyle. Nie była to dla mnie jakaś ogromna katusza, po prostu czasami mi ona przeszkadzała. Tak to stała się częścią mnie, podobało mi się jak w niej wyglądam i uważałam że jest dobrze. Tylko w niektórych przypadkach była niewygodna, i tak czułam że turban wygląda o  lepiej, niż jakbym miała nosić w kółko kolorowe i pstrokate chustki czy czapki. Nie mówię, że one są jakieś złe, ale czuję ze ja bym w nich nie wyglądała zachęcająco. Poczułam w końcu swobodę na głowie, poczułam że mimo króciutkich włosów jest dobrze. W końcu kupiłam wiszące kolczyki, o których zawsze sądziłam że idealnie pasują do takiej fryzury. Podobało mi się jak w nich wyglądam, póki nie usłyszałam, że wyglądam w nich staro. Dzięki, mamo! A, i od mojej przyjaciółki też uzyskałam taką opinię. Zgadały się, czy co? Jeszcze do mojego kompletnego ubarwienia mojej głowy brakuje pięknego, czarnego kapelusza z dużym rondem. Nigdzie nie mogę takiego wypatrzeć, by chociaż przymierzyć!
Ostatnio również przełamałam mój dziwny lęk. Na moim oddziale, działa fundacja która organizuje dzieciom chorym i wyleczonym obozy na lato. Na początku byłam pesymistycznie nastawiona, serio. Miałam schizę, że zabiorę wtedy ten szpital ze sobą na wakacje, że wtedy ten wyjazd przypomni mi że jeszcze się najeżdżę do niego. Że wyjazd będzie przepełniony  na nic nie mającymi siły dziećmi, że prawie nikogo nie będzie w moim wieku. Atrakcje będą nudne, przesadnie ostrożne. Że pojedzie z nami armia lekarzy. Już wiem, że tak nie jest. Zapisałam się na ten obóz. Jadą na niego nie tylko osoby chore, ale i wyleczone. Małe, w moim wieku i starsze, pełnoletnie. Każdego dnia coś się dzieje, jest podział wiekowy, codziennie jest basen. Nie trzeba uważać na innych, tych co nie mają na coś siły, tylko każdy bierze udział w zajęciach w swoim limicie sprawności. Tego się właśnie obawiałam, że ja pełna energii jak na taki stan, będę musiała się "wlec" z osobami osłabionymi, że będą ns traktowali jak jajka, i dmuchali aby na pewno nic się nie stało. Właśnie nie! Podoba mi się, że lekarze starają się o to, byśmy prowadzili jak najnormalniejsze życie. W tej chwili, nie mogę już się doczekać. Wciąż mam obawy, czy aby na pewno mnie tam wszyscy polubią, ale to normalne.
O to moja lista rzeczy które chciałabym zacząć po chorobie, a na które nie miałam odwagi lub zapału. Dziwne, że jak traci się coś tak ważnego jak zdrowie, to nagle ma się pełno motywacji do życia i spełniania marzeń.
LISTA CELÓW:
1. Zapisać się na treningi jazdy konnej!
2. Zapisać się na hip - hop ( mimo braku jakiegokolwiek wyczucia rytmu, czy talentu)
3. Dalszy rozwój kulinarny
4. Powrót na lekcje języka angielskiego
5. Nauka jazdy na deskorolce 
Oczywiście, jak z jazdą konną, na deskorolkę muszę poczekać. Moja kość miednicowa jest bardzo zniszczona przez leczenie, nie wiadomo ile będę jeszcze musiała czekać na jej odbudowanie się. Ale na hip - hop raczej będę mogła się zapisać. Dzisiejsza notka bez przepisu, pierwszy raz od dłuższego czasu, przepraszam! Na zdjęciach mój pies i ja w chustce, NO HATE! To zdjęcie jest ładne, niedługo dodam bez.
SNAPCHAT: TWERKWITHPEETA

INSTAGRAM: TWERKWITHPEETA










3 komentarze: