CHCESZ POMOCY? CUKIER + KASZA JAGLANA NA SŁODKO

14:32 Unknown 4 Comments



Od mojego sukcesu, związanego z wynikiem badań, nagle ludzie zaczęli się do mnie i do mojej mamy zgłaszać o pomoc, ponieważ osoby z ich rodzin zachorowały. Jakby się zastanowić, to już przed tym, niektóre osoby o tym w tej sprawie do na pisały. Za każdym razem, gdy jestem w szpitalu opowiadam ludziom co robię, że to tak dobre znoszę i wyglądam prawie jak zdrowy człowiek ( bez podkrążonych oczu, bladej twarzy, wychudzenia itp.) Najczęściej wpuszczają to jednym uchem, a wypuszczają drugim. Jestem takim trochę prorokiem leczenia niekonwencjonalno - komplementarnego. A może rebeliantem? Przecież sprzeciwiłam się zdaniu lekarzy, że suplementacja i zastosowanie dodatkowych środków jest złe. Czuję się czasami jak Kosogłos przeciwko Panem. Może nie nagrywam propagand, by zmotywować do walki inne dystrykty, ale namawiam do spróbowania tego co ja. Sprzeciwiam się ograniczeniu na naturalne sposoby lekarzy, biznesowi farmaceutycznemu i stereotypom. Od samego początku tego bloga, moim celem było pokazać ludziom jak na prawdę żyje się z rakiem lub - inaczej, jak z nim sobie radzi 16 letnia dziewczyna. Teraz chciałabym go wykorzystać po to, by dzielić się moimi zainteresowaniami jakim jest zdrowe odżywianie, gotowanie, książki i pisanie, ale również by chociaż trochę pomóc innym.
ZNASZ OSOBĘ CHORĄ NA RAKA?
MOŻE SAM JESTEŚ CHORY ? 
NAPISZ DO MNIE NA PRIV TUTAJ
Jestem chętna do pomocy. Dzisiejszą notkę chciałabym również poświęcić na temat cukru. O to kilka ciekawostek i zalet jakie da wam ograniczenie go. Nie jestem wielkim odkrywcą, sami na pewno większość wiecie, ale takie małe przypomnienie:
CIEKAWOSTKI:
1. Cukier uzależnia bardziej niż kokaina. Jeżeli nie możesz wytrzymać bez czegoś słodkiego, znaczy że masz pasożyty! One się żywią cukrem, jeżeli zbyt często masz na nie ochotę znaczy że masz ich sporo. Sama nazwa wskazuje, że to raczej nic dobrego, co?
2. Jeżeli odstawisz cukier, przestaniesz go jeść na prawdę poczujesz się lepiej. Nie będziesz chodzić zmęczony, SCHUDNIESZ! Odkąd mam taką dietę jaką mam, moja przemiania materii jest 9848472 razy lepsza. Jem ile chcę, bez wyrzutów sumienia.
3. Cukier niszczy również zdrowe komórki! Zakwasza, tuczy... Fuj! Magazynuje zbędny zapas, zamieniając go w tłuszcz, o czym na pewno wiecie.
4. Dokarmia raka, fuj!!!
5. Jeżeli odstawisz cukier, już nigdy nie wrócisz do swojego nałogu! Ja, na przykład prawie wcale nie mam ochoty na słodycze, I promise.
6. Bardzo ważne jest,  jak szybko cukier się rozkłada we krwi. Im wolniej, tym lepiej. Trzeba pilnować, by nie za szybko. Niczym ostrożny kierowca. Ważne jest, aby za szybko nie dostał się do naszej krwi! Cukry złożone są spoko. Cukry proste, nie bardzo.
7. Jeżeli już słodkie - to popołudniu! Po posiłku! Wolniej się rozkłada we krwi.
8. Agawa, stewia, ksylitol - to świetne zamienniki! Pyszne i zdrowe. Ksylitol - cukier brzozowy, antybakteryjny. Ostrzegam, w dużych ilościach przeczyszczający. Agawa - smakuje jak miód, do kupienia w Rossmanie. Stewia - jest o wiele bardziej słodsza od cukru!
9. Cukier zawarty w owocach jest o wiele lepszy, niż przetworzony. Owszem, jest w nim fruktoza ale w małych ilościach.


Czas na przepis. Dzisiaj - kasza jaglana na słodko! Pyszna, przepyszna, ukochana, przekochana. PRZEZDROWA!! Błogosławmy kaszę jaglaną.
KASZA JAGLANA NA SŁODKO (ŚNIADANIE)
POTRZEBUJESZ:
  • wieczorem namocz 3 morele i 3 daktyle ( polecam szukać te BIO, te pomarańczowe zawierają siarczyny, fuj)
  • 3 czubate łyżki jak Mount Everest kaszy jaglanej, wal jak najwyższe nie żałuj
  • 3 równie czubate łyżki płatków owsianych
  1. Wypłukać kaszę z płatkami owsianymi ( zalać parę razy zimną wodą, kasza pozbędzie się goryczki)
  2.  Owoce zmiksować
  3. Ugotować kaszę
  4. Pod koniec gotowania połączyć owoce z kaszą.
  5.  Zjadać z musem z owoców, pycha! 

 

4 komentarze:

NIESPODZIANKA! + HANNOVER + KREM Z BURAKA Z MLEKIEM KOKOSOWYM

13:48 Unknown 2 Comments


W ostatnich tygodniach dużo podróżowałam. Światowa Paulina, nie. Co tydzień w innym miejscu, mam napięty grafik jak celebrytka, co? Ciągle w podróży, tu Warszawa, tu Hannover... Jak w trasie koncertowej. Kiedyś narzekałam, że siedzę w domu. Nudziłam się, chciałam się wyrwać z mojego miasta. Teraz ciągle tęsknię za wylegiwaniem się w domu, w ciepłym łóżku i rozmyślaniu o życiu w wannie. Dziwne, że w niej przychodzą najlepsze pomysły. Moja pierwsza notka jest o tym, że wpadłam na pomysł mojego bloga właśnie w Wielkiej Misce Plusku. Powiedzmy, że to mój osobisty synonim słowa "wanna".  Mimo wszystko, nie mam co narzekać, serio. Jestem w domu bardzo często w porównaniu do innych chorych dzieci.  Mam na myśli te, których organizm nie jest takim pakerem i siłaczem jak mój, a ich rodzice ślepo wierzą lekarzom i nie szukają innych sposobów na leczenie. Za każdym razem gdy narzekam z powodu mojej sytuacji, próbuję zawrócić samą siebie na ziemię i przypomnieć sobie, że i tak mam lajcik. Czasem sobie nawet myślę, że jest mi w tym wszystkim za dobrze i mi się coś w za przeproszeniem w tyłku poprzewracało. Ale już chciałabym mieć te włosy!!! Ich brak jest równocześnie uciążliwy jak i oczywiście wygodny. Od 1,5 roku nie myłam włosów. Nie goliłam nóg, ani pach. Zaniedbałam się. Jak łysy, wydepilowany jaskiniowiec. Może powinnam zmienić nazwę bloga na Wydepilowany Jaskiniowiec? A może na Bujnołysa? Obmyślę to.
Powinnam zacząć tę notkę od nowiny, i od przepisu. Niestety jak zawsze wystartowałam jakimś długim, wstępem. Co do konsultacji w Szczecinie. No właśnie.
UWAGA UWAGA
Nawet ja się tego nie spodziewałam.
Dojechaliśmy pod średniej wielkości brązowy, trochę staroświecki budynek. Przychodnia. Wystawiłam moje odrętwiałe nogi na utęsknione podłoże. Moje oczy ześlizgnęły się po budynku na przeciwko. Pomyślałam, że wygląda w porządku. Sądziłam, że będzie bardziej odstraszający, zazwyczaj takie budowle aż krzyczą od środka "Tu przychodzą chorzy ludzie! Przypisujemy tabletki, zastrzyki, zazwyczaj dajemy kartkę z zaproszeniem do szpitala, gdzie dowiadujesz się brutalnej prawdy!" Ten budynek nie krzyczał. Trochę szeptał. Stał sobie cicho i niepozornie, czekając aż przestąpię jego próg, by dowiedzieć się o mojej przyszłości. Teraz dopiero zaczęłam się stresować. Zaraz nadejdzie chwila, gdy dowiem się jak i kiedy będą mnie ciąć, rozcinać i wycinać. Czy to będzie bolało, jak długo będę niewolnicą łóżka. Ile czasu nie będę chodzić, czy będę po wszystkim sprawna tak jak przed chorobą. Czy dla lekarza w Szczecinie się nadaję, czy uzna że to nie moja chwila. Marzyłam by już było po wszystkim. Ujrzałam schody prowadzące do jego wnętrza. Wspięłam się po nich.W środku czekali inni ludzie. Mamy wejść jako pierwsi. Taki plus, że nie będę długo czekać na werdykt. Czułam się, jakbym szła na przesłuchanie do filmu. Chciałam zrobić dobre wrażenie, pokazać że dam radę, że jestem gotowa na chyba najważniejszy moment w mojej karierze. Normalnie trema, jak u Sharpay Evans z High School Musical. Lekarz przyszedł punktualnie. Po około 10 minutach zaprosił nas do swojego gabinetu. Rodzice wyciągnęli moje płyty z badaniami i przekazali lekarzowi.
- Ma Pan moją dyskografię -  rzuciłam zaczepnie. Lekko go rozbawiłam, to dobry znak, niech wie że jestem wyluzowana. Następne minuty oprócz krótkiej wymiany zdań, przebiegały w ciszy.  Pan doktor oglądał moje "fotki" w skupieniu. Zapytał o parę rzeczy, po czym powiedział:
- Ja tu nie mam czego operować - poczułam się jakby ktoś wbił mi pięść w brzuch. Jak to? Nie nadaję się? Mam zbyt zniszczoną kość? Teraz się nie da? Dlaczego? - Jest bardzo dobrze. Nie ma potrzeby, by robić operację - W tym momencie zaśmiałam się. Nie docierało to do mnie. Bez operacji? Jak to? Czy to możliwe bym miała tyle szczęścia? Szczęściara, sama siebie zaskakuję.
- Jest bardzo dobrze. Kość z zewnątrz nie jest zniszczona, tylko w środku wygląda jak wyżarta przez mole, ale to się zregeneruje - ciągnął dalej lekarz, podczas gdy do mnie to dalej nie docierało.
- Ty to jesteś w czepku urodzona - powiedziała mama. "Nie trzeba operować?" Pytaliśmy, nie dowierzając. Dopiero Pan doktor ze Szczecina nam wytłumaczył, jaka dokładnie jest moja choroba. Okazało się, że to bardziej choroba szpiku. A przez cały czas byłam pewna, że Ewing to po prostu choroba kości, tyle że miała wiele przerzutów, m.in do szpiku. Czyli, że dobrze że miałam autoprzeszczep we Wrocławiu. Z kliniki Wrocławskiej, mam na prawdę złe wspomnienia. Ale to nie znaczy, że wszystko zrobili nie tak. Widocznie tak miało być - część leczenia  we Wrocławiu, a część w Warszawie. W stolicy nie zrobiliby mi autoprzeszczepu szpiku, a we Wrocławiu tak. A skoro Ewing to bardziej choroba szpiku, to to że mam nowiutki jak auto z salonu. Nowy szpik - nowa ja. Wyobrazcie sobie taki nagłówek w gazecie! Niektórzy kupują nowe buty, samochody. Ja, zrobiłam sobie nowy szpik. Co tam, tamten się mi znudził, dlaczego nie?  Wszystko miało swój cel i przyczynę. Zapytałam jeszcze, czy mogę jezdzić konno. To jedna z rzeczy które sobie obiecałam, że zacznę robić po chorobie. Zacznę w końcu robić to, o czym zawsze marzyłam. "Nie" Znowu pięść w brzuch. "Już nigdy..? " - zapytałam jękliwym głosikiem małego pisklaka któremu mama nie dała posiłku.
"Na razie. Gdy twoja kość się odbuduje, będziesz mogła. Musisz poczekać.  Ulżyło mi. Serio. Przez parę sekund, na prawdę myślałam, że choroba przekreśliła moje marzenie. Ale nie. Poczekam cierpliwie, a jak wszystko wróci z moimi kośćmi do normy, w końcu będę robić to co zawsze chciałam.  
- Cześć - powiedział lekarz, ściskając mi rękę.
- Cześć - odpowiedziałam, jak do kolegi, a nie lekarza. Może zachowałam się niezbyt trafnie do sytuacji, ale w tamtej chwili było mi wszystko obojętne. Nie będę operowana!!! Po dobrych wiadomościach poszliśmy na obiad, a potem spotkałam się z Kasią, która mieszka w Szczecinie.
To nie jedyna podróż z ostatnich tygodni. Odwiedziłam także Hannover. Miałam robione te same zabiegi co ostatnim razem, było dobrze. Bardzo lubię odwiedzać to miasto, jest piękne, a ludzie do których przyjeżdżam są świetni. Na pewno jeszcze tam przyjadę, na pewno na dłużej ale już gdy zrobi się cieplej. Znów odwiedzę Heide Park, na pewno. Tym razem nie za bardzo popisałam się językiem angielskim, może dlatego że zajmował się mną Dr. Mohamed. Jego akcent był zabójczo niezrozumiały, ale gdy go prosiłam by powtórzył jakoś dawałam radę. Kiedyś rozmawiałam z Azjatką, to dopiero trzeba było się wsłuchać! Pani Lidia, polka która tam pracuje powiedziała Panu doktorowi, że powinien się uczyć polskiego. Uśmiechnął się i krzyknął "dobra!".  To było mimo wszystko sympatyczne. Zawitaliśmy do wegetariańskiej restauracji, zjadłam pyszne jedzenie. Ryż z grzybami Shiitake marynowanymi w sosie sojowym i chyba czymś jeszcze, oraz przepyszny deser w postaci kremu (?) z wiśni, jagód i polewy waniliowej. Pychota, chciałabym umieć takie cudowne wegetariańskie dania. Ile bym dała za talent kulinarny! Wciąż się szkolę, może kiedyś wejdę we wprawę. Może w końcu odnajdę swój talent, przydałoby się jakiś mieć.
Wybrałam się na lodowisko, pierwszy raz od prawie dwóch lat. Nie dawałam rady, przyznaję się. Mam niską hemoglobinę, cierpi na kompleks niższości, karzełek jeden. Co parę minut musiałam przystawać, bo nawet pół kółka ( a to było na prawdę spore lodowisko jak dla mnie) było dla mnie zadyszką jak u emerytki. Chwila przyjemności z jazdy dla pare dłuższych momentów wyczerpania. Nienawidzę być ograniczona, robię wszystko by żyć tak jak zdrowy człowiek, nie cackam się ze sobą. Ale niskiej hemoglobiny nie przeskoczę, chociaż w podstawówce nawet niezle skakałam w dal. To najgorsze dla mnie co może być, wtedy wejście po schodach to wyzwanie. Z takimi wynikami krwi nawet pojechałam na basen. Zrobiłam tylko 15 rundek, a to słabo patrząc na to że mój rekord to 39. ( Przy 40 dostałam skurczu stopy, czułam się jakby mi się wykręciła na drugą stronę)
Zjadłam pizze z burakiem i kozim serem! Przepyszna. Nawet nie wpadłabym na to, by upiec pizze z burakiem. Bardzo ciekawa i smaczna. Z bakłażanem równie dobra. Niech mi ktoś powie, że kuchnia wegetariańska jest nudna, to niech lepiej wyjdzie z tego bloga. O, tam na górze masz krzyżyk.
Docieram do końca notki, czyli zapraszam na przepis!!! Jak już jesteśmy w tematach hemoglobinowo - buraczanych to o to przed państwem następny przepis z tego wspaniałego warzywa:
KREM Z BURAKA Z MLEKIEM KOKOSOWYM
POTRZEBUJESZ:
  •  4 - 5 buraków 
  • jeden kartonik mleka kokosowego, najlepiej firmy Real Thai, jest najlepszej jakości! Do kupienia w Piotrze i Pawle, choć ja zamawiam w internecie
  • 1,5 litra lub 2 litry bulionu warzywnego
  • blender
  • 2 ząbki czosnku
PRZYGOTOWANIE:
  1. Buraki uparować
  2. Gotowe buraki pokroić w kostkę, na razie odstawić na bok
  3. W garnku rozgrzać olej. Wrzucić wysciskany czosnek, dusić tak przez minutę.
  4. Dorzucić pokrojone buraki i wymieszać
  5. Dolać mleko kokosowe, 1,5 litra bulionu i gotować na małym ogniu przez 10 - 15 minut.
  6. Zmiksować, doprawić.
Tada!!! Łatwo, prawda? A jaka zdrowa! Jak zawsze. Te ubranka na zdjęciu to ubrania w sklepie z misiami, w którym można było kupić przytulankę i ją ubrać!!! Raj.










2 komentarze:

Boją się mnie! + światowa Paulina, You can Dance

14:16 Unknown 8 Comments

Boją się mnie. A może jestem za brzydka? Generalnie nie podoba się im moje wnętrze. A ono chyba jest najważniejsze, nie?  Jestem zbyt dużym wyzwaniem, za wysokie progi na ich nogi. Stwierdzili, że mnie nie lubią, chociaż byłam miła. Tak sądzę. Moja chora kość dla nich jest zbyt mało atrakcyjna, za mało pudru nałożyła i nie chcą jej operować. Pani doktor stwierdziła, że jest zbyt zniszczona i nie spodziewała się że to będzie aż tak trudny zabieg. Trzeba mi powycinać to i owo, wstawić protezę. Będę półrobotem!!! Nie boją się mnie w szpitalu w którym się leczę, tylko w innym dla ścisłości. Moja pani doktor prowadząca była bardzo zdziwiona, że nie chcą mnie ciąć. Próbujemy w Szczecinie. Jutro tam jadę. Możliwe, że mnie potną. Wytną Władka i spalą. Puff.... Zniknie Pożeracz Zdrowia, Pochłaniacz Zdrowotności. Ciekawe, kiedy. Nie chcę być o kulach do Rzymu! Właśnie, bo się nie chwaliłam! Lecę do Rzymu!!! Bałam się o tym wspomnieć. Dlaczego? Dlatego, że niektórzy błędnie interpretują wyjazdy czy chwile przyjemności osób chorych, takich jak ja. Uważają, że nic im się nie należy, że naciągają ludzi na zbiórkach itp. by sobie gdzieś pojechać. Obawiałam się, że to tak zostanie odebrane, czasem nie warto się chwalić takimi wiadomościami. Stwierdziłam jednak, że nawet jeżeli komuś nie będzie coś pasowało, to postaram się to zignorować. Z resztą, tak mało osób  czyta mojego bloga, że nawet nie byłoby komu się przyczepić. Zostało 58 dni! Matko, mega się cieszę, chociaż nie powinnam się nakręcać. Przez moją karierę chorobową, nie mogę nic planować. Równie dobrze może się okazać, że nigdzie nie polecę...Staram się nie dopuszczać do siebie tej myśli, nałożyłam ogromną kłódkę na złe przeczucia, i tylko odliczam dni do wylotu. Ale narobię zdjęć!!! Zawsze marzyłam,  by mieć piękne zdjęcia zza granicy. Mój polaroid pójdzie w ruch. Najem się włoskiego jedzenia, zobaczę wspaniałe miejsca. Wreszcie porządne wakacje. Mamy świetną lokalizacje, 10 minut od placu św. Piotra. To tam przemawia papież. Wiecie co jest przy placu? Carrefour. Serio. Nie wiem czy to smutne, czy śmieszne. Nie mogę się doczekać, mimo że całkiem możliwe, że będę zwiedzać o kulach. Będą seksowne zdjęcia z kulami, a co. Oryginalnie, idealnie na bloga.
Wybrała się na casting You Can Dance! Nie, nie tańczyłam. Nie umiem. Byłam na widowni, po znajomości. Zdążyłam zobaczyć tylko dwa występy, musiałam wrócić do szpitala, byłam na przepustce.  Zobaczyłam na żywo jury, stałam za  kamerami. Byłam w takim miejscu, że prawie nie słyszałam co mówią. Zobaczyłam tylko dwóch tancerzy, pewnie dlatego, że między nimi były duże odstępy czasu przez przerwy na poprawę makijażu. A przy kim najwięcej stylistów się kręciło? Przy Michale Pirogu. Zdziwiłam się, że mężczyzna może potrzebować poprawek częściej niż Ida, tancerka z pierwszej (?) edycji. Pierwszym przesłuchiwanym był chłopak, który zatańczył coś typu electro. Nie wiem, jak ten styl nazwać, nie znam się. Bardzo mi się podobał, publiczności także. I co? I co?! Nie przepuścili go dalej. Wściekłam się. Zapytałam Anię ( dzięki niej miałam przyjemność tam zawitać) czy oni tak sami z siebie wybierają, czy ktoś im podpowiada przez słuchawkę. Okazuje się, że sami z siebie. Nie mieli ani jednego dobrego argumentu, pewnie chcieli to zrobić dla publiki, nie wiem. Widziałam wszystko od kuchni. Mam zdjęcia z Patrycją Kazadi i Agustinem. W momencie, gdy zaczęto mi robić zdjęcia na tle studia, akurat wjechali ludzie z mopami. Także z mopami również mam, jakby ktoś pytał. Pięknie kontrastują  z moim turbanem. Patrycji spodobał się mój turban, to już następna celebrytka której przypadł do gustu mój look! Halo, halo prawa autorskie. To mój outfit. Jestem wyższa od Patrycji! I Agustina. Przewyższam gwiazdy telewizji.
Nowa notka = nowy przepis. 
Barszczyk! Krwiopodobny, przepyszny, podnoszący chemoglobinkę, ukochany, ulubiony. Zdrowy, lekki, świetny! Idealny na każdą porę. O to przepis, jak go wyczarować, upichcić, przygotować aby się nim delektować:
POTRZEBUJESZ:
  • 4-5 buraków  ( najlepsze są te podłużne!)
  • majeranek
  • 2 jabłka
  • czosnek
  • cytrynę
  • 1 l bulionu warzywnego
  • sól
  • pieprz 
- Buraki przygotuj w parowniku lub ugotuj, aż będą mięciutkie. 
- Obierz czerwone maczugi czy tam bulwy i zetrzyj na tarce na dużych oczkach.
-  Zagotuj bulion.
- Wrzuć starte, czerwone pyszności do garnka.
- Popatrz na swoje ręce! Na pewno nikogo nie zamordowałeś?! Uciekaj z miejsca zbrodni! Dżołk, to te wredne buraki.
- Pokrój jabłka i wrzuć do garnka. Przykryj i odstaw na parę godzin, chociaż ja polecam zostawić nasze jeszcze niegotowe dzieło na drugi dzień. Będzie lepszy.

-  Odcedz barszcz, wyrzuć kawałki jabłka.

- Teraz postaw czerwoną ciecz na gazie, ale uważaj: NIE MOŻE SIĘ ZAGOTOWAĆ!
 Teraz czas na doprawianie. Duuużo czosnku to podstawa, wypali wszystkie bakterie. Cytryny też nie żałuj! Im jej więcej, tym będzie lepiej smakowało. 

- Dodaj majeranek, pieprz i sól.
Gotowe!!! Mam nadzieję, że wyjdzie pyszny. Idealny i do picia, i do jedzenia z ziemniakami. Dobrze, już kończę, jutro muszę wstać. Jutro konsultacja!



 

8 komentarze:

Nowy rok, nowe szanse

14:59 Unknown 4 Comments

  Nowy rok! Witaj 2016!  Spędziłam go w gronie przyjaciół, jak co roku. Nie można tego nazwać domówką, bo domówka chyba jest w większym gronie niż 3 osoby. Spotkanie w trójkę, o to dobre określenie. Sylwester był świetny, mam nadzieję że takie dobre rozpoczęcie będzie zwiastowało wspaniały rok. Pokonałam swój strach, a mianowicie strach przed petardami i fajerwerkami. Zawsze gdy ktoś je odpalał w pobliżu mnie, oddalałam się na taką odległość jakby to była bomba. Boję się ognia, i zawsze mam obawę, że fajerwerka podpali lub urwie część mojego ciała. Moja przyjaciółka uwielbia petardy, przyniosła niezłą ilość towaru na sylwestra. Przełamałam się, odpaliłam nawet okazałą ilość, krzycząc i skacząc przy każdym "bum". Każdy wyraża w jakiś sposób emocje, ja akurat przez krzyk.



Teraz wiem, że to nie jest niebezpieczne, jeżeli się dobrze z tym obchodzi. To był udany dzień, ale raczej nie dla mojego psa. Mój kundelek bardzo boi się petard. Jak jakiś 30 innych rzeczy ( kiedyś robiłam listę, kartka A5 mi się skończyła, co z tego że mam niesamowicie szerokie pismo, niczym dziecko z podstawówki) które budzą w nim strach. Szczeka, skomle, skacze i biega. Żeby chociaż ludzie to robili tylko o północy. Bezlitośnie robią to parę godzin przed nią. Co za sens? Czy oni nie rozumieją że strzela się o konkretnej godzinie?
 Nowe 366 dni. Następna szansa, aby zmienić swoje życie, nie zmarnować go. Każdy z nas ma cały gar motywacji i postanowień, których najprawdopodobniej nie spełni. Przyznajcie się ile ze swoich postanowień na 2k15 spełniliście? Ja nawet swoich nie pamiętam. Dostaliśmy nową okazję, aby spędzić dobrze następny rok swojego życia. Chciałabym wziąć na poważnie moje postanowienia, aby ten rok był jak najlepszy. Zastanówcie się nad swoimi. Chcecie schudnąć? Wezcie się do roboty, przejdzcie na dietę, regularnie ćwiczcie. Przepraszam, że nie piszę kreski nad "z" coś mi się zepsuło z bloggerem, więc będę was denerwować brakiem tak istotnej linii z pikseli. Chcielibyście lepiej się uczyć? Dobrze, skupiajcie się na lekcjach, regularnie powtarzajcie tematy z ostatnich lekcji, zapiszcie się na korepetycje. Trochę motywacji! Niech ten rok będzie wasz, spełniajcie marzenia. Mam nadzieję, że rok 2016 będzie lepszy od połowy 2015. Połowy, bo zakończyłam go wspaniale, patrząc na mój wynik. Niezły finał. Nie zmarnujcie go. To nowy rok, nowa szansa na zmiany. A o to lista moich postanowień:
  • zapisać się na Zumbę
  • chodzić częściej na basen, co najmniej raz w tygodniu
  • nauczyć się nowych przepisów
  • uczyć się co raz więcej na temat zdrowego odżywiania
  • WYZDROWIEĆ
  • napisać dobrze egzaminy gimnazjalne
  • rozwinąć bloga
  • spać w namiocie!
  • przeczytać 100 książek
  • być po prostu lepszym człowiekiem
  • regularnie dodawać notki!
  • ogarnąć html w bloggerze 
  • częściej pisać
  • nadrobić angielski
To chyba tyle, jeżeli chodzi o postanowienia. Pewnie sobie coś jeszcze dołożę, ale to będzie cud jeżeli spełnię jakiekolwiek. 
Zupa koperkowa. Banalnie prosta, na prawdę. A jaka przepyszna! I dietetyczna, o już podaję wskazówkę dla tych którzy chcą schudnąć. Zupa koperkowa ma mało kalorii, zaufajcie cioci Paulinie. A o to magiczne składniki  których trzeba dokonać aby się jej skosztować, chociaż w tej recepturze nie ma włosów jednorożca, ani śliny goblina ( a szkoda) :
POTRZEBUJESZ: 
  • 4 - 5 ziemnaków
  • bulion
  • czosnek
  • koperek  (chyba logiczne, jak bez koperku?!)
  • mikser
Zagotować bulion Ziemniaki pokroić, wrzucić do warzywnego wywaru. Czekać aż się ugotują, w tym czasie drobno posiekać koperek. Gdy ziemniaki będą gotowe, wrzucić koperek i zamieszać. Dodać czosnek, jeżeli lubicie. Ja, uwielbiam czosnek, gdy gotuję zupy dodaję go jak najwięcej, uwielbiam gdy zupa jest ostra. Czosnek działa świetnie na przeziębienia! Taka porada, zima się w końcu przecież rozkręciła. Dzisiaj w południe w moim mieście było -10 stopni, a wieczorem -12! Dla mnie to niesamowita udręka, straszliwie marznę. Dlaczego nie mogę zapaść w sen zimowy? Przespać ten mróz. Nienawidzę zimy z trzech powodów:
- jest cholernie zimno
- jest mało warzyw i owoców!
- nie mogę jezdzić na działkę
Nie widzę żadnych jej plusów, no oprócz śniegu, ale z tego co widzę za oknem nie ma go za wiele. Ta minusowa temperatura mogłaby się na coś przydać. Dobra, wracając do zupy.  Następnym krokiem jest zmiksowanie koperku, doprawić i gotowe! Polecam "przemycić" kurkumę. Działa przeciwutleniająco, a nie czuć jej w potrawach, jeżeli nie przesadzicie z jej ilością. Łyżeczka wystarczy. Jeżeli zupa jest za gęsta, dolać wody. Jeść ją można z grzankami, ale bardziej polecam muszelki ryżowe. Powinny być na półce z chińskim jedzeniem, są na prawdę pyszne. Smacznego! A w następnej moja specjalność, miłość i uzależnienie - BARSZCZ. Nauczycie się robić taki pyszny jak ja, i to bez zakwasu!


4 komentarze: