ZMIANA PLANÓW? WARSZTATY Z JADŁONOMIĄ, ZNOWU!

13:29 Unknown 9 Comments

Witam! Jak zawsze post później, ale mam rozsądne wytłumaczenie na swoją obronę. Dużo się pozmieniało u mnie ostatnio. Małe komplikacje w systemie. Nie mogłabym być modową youtuberką, one prawie zawsze zachowują  regularność, chociaż jak dla mnie te filmy są nudne i nie niosą żadnego przekazu. To żadna sztuka w sumie, nagrać filmik o tym co się kupiło, czy ulubieńców.... Wtedy można wydawać filmiki nawet codziennie. Moi ulubieńcy, np. czerwca za pewne wyglądaliby tak:
- witamina C
- hmm... witamina C?
- i chyba witamina C
Jak wiadomo, nie prowadzę typowego życia nastolatki, ani typowego w ogóle. Dobrze, że chociaż włosy już mam. Tylko z tyłu głowy robią mi się takie koguciki. Włosy stają mi dęba, będę musiała chyba użyć żelu jak Krzysiu Ibisz. Mam taką antenkę z tyłu, nie zginę w tłumie. Jak zobaczycie w tłoku taki sterczący badyl z głowy, to na pewno będę ja. Próbuję się nawet jakoś zaczesywać palcami  na bok, ale to nic nie daje. Taki minus bardzo krótkich włosów: wyglądasz codziennie identycznie, nie da się czegoś bardziej zmienić. Czy mam bad hair day, czy good hair day to nawet nie widać. Czesać się w sumie też jakoś nie muszę specjalnie... Nie no, spokojnie robię to. Nie zawsze ale... Kto to wie? No, teraz Wy. Wydało się. Oby Pudelek się nie dowiedział, ups.  Przejdę do sedna. Stała się rzecz dziwna, dla mnie kompletnie nielogiczna, zaskakująca i bez sensu. Coś, co przy moich "standardach" nie miało prawa mieć miejsca, ponieważ - za dużo pracuję na mój stan zdrowia. W czerwcu miałam badanie PET (bardzo dokładne badanie całego ciała).
Oczywiście, jak od roku ( leczę się prawie 2 lata, ale dopiero teraz zaczęła być pewna co do niektórych spraw) byłam przekonana,  że wynik będzie dobry. Nie do końca był. W kościach mam wszystko czyściutko (uwaga, zaraz powtórzę mój suchy żart, uwaga....) jak po przejechaniu Wanishem! Ale. W płucach mam malutkie guzki. Największy ma centymetr. Wpisali mi to jako wznowę choroby...


Ja nie wierzę, że to nowotwór. Stwierdzili, że to wznowa ponieważ mają takie procedury. Wszystko wezmą za raka. Ja wierzę, że to wcale nie to. Pewnie znów zrobił mi się jakiś stan zapalny i takie tam. Ze mną rozrywki zapewnione, zawsze coś się dzieje. Parę myśli mnie dręczy. Mianowicie, moja koleżanka miała identyczną chorobę jak ja, w tym samym miejscu. Tylko bez przerzutów. I właśnie, to w płucach jej się wznowił... Pasowałoby. Tylko, że: ja za dużo robię w kierunku mojego wyzdrowienia. Nie leczę się samą chemią, bo dla mnie podchodzi pod wariactwo (tak wiem, mocne słowo ale bez wzmacniania to za dobrze ta kuracja nie będzie przebiegała, mówiąc bardzo delikatnie) i jest mało skuteczne. No nic. Plany się pozmieniały. Nad morzem byłam krócej, w dodatku w innym miejscu niż na początku było to zaplanowane. Wynik wysłaliśmy do Centrum Zdrowia Dziecka dopiero jakieś parę dni po, w dodatku mejlowo bez żadnych telefonów do nich. Wiedzieliśmy, po prostu co usłyszymy. Jak tylko dowiedziałam się o wyniku, od razu oznajmiłam rodzicom, że NIE WEZMĘ CHEMII. Postanowiłam, że nigdy więcej nie tknę tej trucizny i kompletnie nie żałuję mojej decyzji. Swoje cykle już podostawałam, a było ich gdzieś około 30. Podejrzewam nawet, że to właśnie od chemioterapii wyskoczyło mi to coś w płucach. Mój organizm już tyle tego dostał i mimo że jest ciągle wzmacniany, oczyszczany i doprowadzany do porządku, najwyraźniej w pewnym momencie nie wytrzymał. Chemii zostało mi podanej po prostu zbyt wiele. Po wyniku w grudniu,  kiedy PET pokazał że mam wszystko czysto to dalej była mi wlewana chemia, do kwietnia. Lekarze kierowali się logiką, że "wciąż pływają w tobie komórki rakowe". Tyle, że taką logiką można się kierować do końca życia, bo w każdym z nas owe komórki są. Chemia mi na swój sposób pomogła, ale jak dla mnie więcej zaszkodziła. Kiedy oznajmiłam rodzicom, że już jej nie wezmę to widziałam lekkie wahanie w ich oczach. Nie byli na początku pewni. Ja się zaparłam i powiedziałam, że będą mnie musieli jakby co zniewalać przez sąd ( po skończonym 16 roku życia samemu można podpisywać już dokumenty dotyczące leczenia, np. zgodę na przyjęcie chemii) bo ja jej do swojego organizmu nie wpuszczę już nigdy więcej. Po krótkim czasie rodzice już byli mojego zdania i powiedzieli że będą się tego twardo trzymać i nie pozwolą na więcej chemii. Zamiast pojechać nad morze do Władysławowa, musieliśmy udać się do Warszawy na nowy, pięciogodzinny wlew kurkuminy. To taka żółta super silnie antynowotworowa i przeciwzapalna przyprawa, która nie raz była zawarta w podanych tutaj przepisach. Ma taki śliczny żółty kolor i nawet odrobina potrafi zmienić kolor obiadu. Nawet kapusta jest jakaś ładniejsza, ma coś bardziej radosnego. Nie jest już zwykłą smutną kapustą, tylko wesołą i żółtą kapustą! Kurkuma jest prawie bez smaku, więc można ją łatwo "przemycać, jak dealer narkotyków. To właśnie tą samą dostaję w żyłę, z tym minusem że nie można jej podawać w domu. Można dostać jakiegoś uczulenia, czy coś. Jesteśmy w trakcie namawiania mojego lekarza aby nam jednak pozwolił... Inaczej w każdy weekend będę musiała przyjeżdżać do Warszawy, a raczej ciężko to będzie później pogodzić. Został mi przedłużony czas ECCT ( moje lecznicze ubranie, więcej na ten temat w notce o "niesamowitym outficie"), przez które jak na razie bardzo źle się czuję. Od ponad tygodnia prawie codziennie jestem na przeciwbólowych, nurofenach i innych takich chemiach. Dostaję ciągle stanów podgorączkowych, gorączek, mam bóle mięśniowe, jestem osłabiona... Są takie dni, że bez tabletek ani rusz. Nienawidzę się faszerować, ale tym razem muszę. Dlatego nie było ostatnio notki. Od ECCT boli mnie bardzo głowa, bywa że się mega źle czuję w trakcie. Taki ze mnie wtedy zmordowany kosmita, czy czołgista z Rudego 102. (Tak wyglądam w tym stroju) Muszę je nosić o wiele częściej i o wiele dłużej, przez co na nowo muszę sobie ustalać rytm dnia. Te wszystkie dolegliwości biorą się z tego, że mój organizm pozbywa się złogów. W tym rzecz, że nie ma nic trudnego w zabiciu samego guza nowotworowego. Najbardziej chodzi o to, aby się pozbyć tych "śmieci" które po nim pozostają. Organizm musi po sobie po prostu posprzątać, jak po skończonej Bitwie pod Grunwaldem czy coś. W sumie to nie wiem, czy ktoś po tym sprzątał. Myśleli wtedy o takich rzeczach? O tym, że nabrudzili i jest bałagan? Raczej te trupy zbierali, ale czy wszystko dokładnie.. Nieważne, co mnie wzięło na rozmyślanie o Bitwie pod Grunwaldem? Dlatego te złogi wydala przez pot, gorączką walczy z nimi. Tak będzie tylko przez pewien czas, to minie... Na razie trzeba się trochę przemęczyć. Dalej leczę się dietą, suplementacją, hipertermią i wit C. Pomoże mi to oczyścić wszystko to, co robię. W Hannoverze nawet zaproponowali nam WIRUSOTERAPIĘ. To dopiero wariactwo, nie? Dla większości osób szokiem jest leczyć gorączką (hipertermia), a co dopiero WIRUSAMI. Nie wiem na czym to dokładnie polega, wiem tylko że są to zastrzyki które się chyba podaje parę razy w miesiącu, każdy jest bardzo drogi. Na razie się tego nie podejmujemy, ponieważ w Hannoverze jeszcze nie mają z tym doświadczenia. Napisaliśmy do jakiejś kliniki co się tym już długo zajmuje i może tam spróbujemy. Możliwe, że będę operowana. Próbowaliśmy załapać się w Niemczech, wiemy że to będzie dużo kosztować. Wczoraj konsultowaliśmy się w Polsce, z lekarką która się konsultuje z kliniką w Niemczech. Na razie cięta nie będę, potrzebne są dodatkowe badania. Nie wiadomo czy pojadę na obóz w sierpniu, ale po wczorajszych informacjach jest może jakieś prawdopodobieństwo, że pojadę...Eh, te wakacje miały być normalne. Trudno, przecież to tylko okresowe i wszystko się ułoży. Niedawno wróciłam z Trójmiasta, ale o tym może w kolejnej notce.
Po raz kolejny wybrałam się z mamą na warsztaty z Jadłonomią! Tym razem, nie mogłam na początku jakoś w pełni cieszyć się zajęciami, ponieważ to były już te pierwsze dni z przedłużonym ECCT i jego dolegliwościami. No, ale tabletka w gardło i dałam radę. Czułam się słaba, ale gdy wpadłam w wir gotowania, to było mi lepiej. Przygotowywaliśmy tak dziwne, skomplikowane potrawy, że nie pamiętam połowy składników które zostały użyte. Nasza grupa robiła kimchi z rzodkiewki, pieczoną paprykę z sosem mule i deser z tapioki z truskawkami. Kimchi, to taki koreański odpowiednik naszej kapusty kiszonej. Tyle, że bardzo się one od siebie różnią. Łączy je tylko fakt, że je też się kisi, trzyma w słoikach i Koreańczycy jedzą jej też bardzo dużo, tak jak my Polacy naszą kapustę. A różnica jest taka: ma baardzo dużo przypraw, kisi się je w pulpie ryżowej ( nie wiem czy zawsze, ale na warsztatach tak właśnie robiliśmy) i niekoniecznie jest to kapusta, bo było także kimchi z ogórków i z innych warzyw, ale teraz nie pamiętam jakich. Każda potrawa wymagała wiele, wiele pracy. To coś musiało odstać 15 min, to coś godzinę, to zmiksować w tym, to zmielić to uprażyć... Nie dałabym rady gotować tak na co dzień. A co to jest sos mule? Oryginalny jest z mięsem. Wegański z m.in z czerwoną fasolą i gorzką czekoladą. Ciekawe, co? Zawsze interesowały mnie takie połączenia, słodyczy z czymś kompletnie niepasującym. Weganie to wariaci. A tapioka? To skrobia z manioku. To taki krzew rosnący w Ameryce Południowej. Wygląda jak styropian, bo to są po prostu takie małe białe kuleczki. Jest bezglutenowa i bez smaku, świetnie nadaje się do puddingów, moja mam takie przygotowuje i podobny robiliśmy na warsztatach. Najbardziej mi przypadł do gustu pieczony bakłażan z farszem, makaronem i płatkami drożdżowymi. Nie ja go robiłam, więc nie wiem jakie składniki były w nadzieniu. Używamy w kuchni płatków drożdżowych, ale jakoś nigdy nie udało się nam wydobyć ich specyficznego smaku. A takiego, że to super zamiennik sera. Jeśli posypiemy nim jakąś potrawę przed upieczeniem, serio smakuje jak ser. Z racji tego, że kiedy ostatni raz byłam na warsztatach w kwietniu, to jeszcze nosiłam chustkę, obawiałam się, że Marta z Jadłonomii mnie nie rozpozna. A rozpoznała! I zapamiętała! "Swoją najmłodszą uczestniczkę warsztatów". Yay! Mimo braku sił, bardzo mi się podobało.




























9 komentarze: