12:22 Unknown 3 Comments

W ostatnich dniach bardzo źle się czułam, dlatego moja aktywność na blogu jest jaka jest. Oby Władek tak samo źle się czuł przy tym jak ja, he. Nie mam pojęcia kiedy coś znowu dodam.

3 komentarze:

Jaglany Detoks

14:06 Unknown 6 Comments


Jestem tu 5 tydzień. Myślę, że bardziej się zaklimatyzowałam. Prawie codziennie jeżdżę na rowerze, i raz w tygodniu na basen. Przepłynęłam 25 basenów! Zarzuciłam sobie, że przepłynę 30, ale już musieliśmy wychodzić. Słabo. Dżołk, kurde ja mam przecież nowotwora kości, a sobie popierdzielam w basenie. *uśmiech triumfu* I jeździłam na rolkach! Pierwszy raz od 2 lat. Przewróciłam się tylko raz, ale z dużym efektem, wymachując rękami niczym zlękniona ośmiornica. Robię wreszcie coś, czego zawsze chciałam się nauczyć. Ludzie! Ja gotuję! Uwielbiam jeść i siedzieć w kuchni, a jak coś szykuje to zawsze sobie coś podjem, nie? Może dlatego tak mi się to spodobało. Mogłabym siedzieć całe dnie w kuchni i gotować. Nauczyłam się robić pity bezglutenowe. Pycha! To taka zdrowsza wersja tortilli. Mogę je jeść na śniadanie, obiady, kolacje i między posiłkami. Skaładniki do farszu jak kto woli, byleby z sosem czosnkowym, bez niego ani rusz. Dodaję go do wszystkiego co popadnie. Upiekłam bezcukrowe mufinki. Dobrze, mają cukier, bo z dodatkiem gorzkiej czekolady. Ale ile tam cukru jest, niedużo. Po upieczeniu wyglądały jak piersi mudżynki, bo dodałam na czubek malinę. *śmieszek* Umiem zrobić jeszcze zupę koperkową. Mój debiut nie wyszedł, ponieważ miałam zrobić zdrowszą wersję bez ziemniaków, czyli z kaszą jaglaną. Pewnie nawet o niej nie słyszeliście. Jaglanka aż świeci zdrowiem. Oczyszcza, przedewszystkim odkwasza organizm, i ma pełno witamin. 'Przemycamy' ją gdzie się da. Do chleba, ciast, sałatek, zup. Nawet próbowałam z mamą i ciocią, na podstawie książki 'Jaglany Detoks', podjąć się tego kaszowego wyzwania. To dopiero jest tzw. challenge! Niech o tym youtuberzy robią filmiki, przynajmniej byłoby trochę oryginalności w tym internecie. 'Jaglany detoks' polega na tym aby przez 7 dni jeść głównie kaszę jaglaną, by oczyszcić swój organizm. Przez tydzień zakazane jest jedzenie wielu produktów, ( i tak z większości wymienionych jem rzadko lub wcale) w tym nawet takie które dietetyczka mi pozwoliła! Mianowicie jajek, masła i najgorsze, ZIEMNIAKÓW. Jak rodzina która kocha zupy, i wszystko co związane z ziemniakami, ma zrezygnować z tej krągłej, złotej niczym slońce przyjemności?! Wytrzymałyśmy JEDEN dzień. Wspomniana zupa koperkowa nie wyszła, z braku ziemniaków. Została zastąpiona kaszą jaglaną, która ma swój specyficzny smak. Ten jeden dzień okazał się głodówką, nie oczyszczeniem organizmu. Poddałyśmy się. Życie bez ziemniaków? NIE. Postanowiłyśmy że na pewno zrobimy w przyszłości 'Jaglany Detoks', tylko musimy się zorganizować, i obmyślić tygodniowy jadłospis. Zbieram się do tego, by zostać wegetarianinką. Nie licząc ryb, to od 4 miesięcy nie jadłam mięsa. Nigdy nie jadłam go dużo. Okazjonalnie, kiedy akurat miałam ochotę. Ale w życiu, nie nazwałabym się mięsożercą. To, jak OKRUTNIE są traktowane zwierzęta przed rzeźnią, sprawia że nie mogę patrzeć na wędlinę. Nie chodzi tu tylko o sprawy etyczne, ale i zdrowotne. Nie chcę zakwaszać organizmu, by Władek mógł sobie przytulnie mieszkać. A, i jak z mięsa zrezygnuję, to zachowam szczupłą sylwetkę. W tej chwili jem na ile mam ochotę, kompletnie sobie nie żałując i nie licząc kalorii. Jem tak lekkostrawne jedzenie, że moja przemiana materii jest zabójcza. Pani doktor z radioterapii, była pewna że ja strasznie mało jem. Hehe. Dobre. 
Byłam na Wojewódzkim!!! Gośćmi okazała się osoba z kategorii których nie znoszę, i z kategorii uwielbianych. Na białej kanapie zasiadł Igor Herbut ( to ta z kategorii uwielbianych) i blogerka modowa ( wiadomo do jakiej kategorii należy). Rozczarowałam się gdy ją zobaczyłam, ale w miarę jak ją słuchalam, to stwierdziłam że jest całkiem mądra. Ale nadal nie znoszę blogerek modowych. Wyznaję niestety taką religię. Mam selfie z Igorem!!!! Ładnie się uśmiechnął. Jest moim zdaniem bardzo specyficznym człowiekiem.  Melancholijnym, nieśmiałym i chyba lekko zagubionym, jakby do końca nie wiedział. gdzie jest. Rzucał czasem tak swoim słowotokiem, że gubiłam się o czym mówi. Wypowiadał się z takim przejęciem, jakby to było kazanie. Mógłby zostać księdzem. Studio w którym nagrywany jest program, jest o wiele mniejsze, niż mi się wydawało. Złudzenie telewizyjne. 
Okazało się, że jutro będę przyjęta na oddział. Zdziwiło mnie to, ponieważ w wypisie nic nie było o następnej chemii, i była mowa że najpierw skończę radioterapię. A tu surprajs, telefon od pani doktor że jutro mamy się zgłosić.
I jeszcze jutro hipertemia, nie wiem co gorsze. 
Notka dodana późno, wiem. Ale to ten brak komentarzy demotywuje. Nie wiem kiedy będzie następna, z wiadomych powodów. 



6 komentarze:

Rocznica

14:20 Unknown 4 Comments

Dzisiaj mija rok odkąd trafiłam do szpitala w moim mieście, z diagnozą zapalenia kości łonowej. Wtedy moim jedynym zmartwieniem było że możliwe że będę chodziła o kulach, i nie mogła ćwiczyć. To był okres kiedy intesywnie ćwiczyłam by schudnąć. Śmiałam się nawet z tego, że po raz pierwszy w życiu trafiłam do szpitala, kiedy ja nigdy nie choruję. Czułam się fatalnie, ale moim pocieszeniem była cała szafka jedzenia, czyli zaopatrzenie od rodziców. Rzadko kiedy pielęgniarki pytały jak się czuję, chyba dostawałam tylko jakiś beznadziejny antybiotyk przez kroplówkę. Gdy poczułam się gorzej, sama musiałam  o sobie przypomnieć. I tak czekałam aż mi łaskawie coś podadzą ok. pół godziny. Pielęgniarka powiedziała, że muszą to skonsultować z lekarzem, ale chyba się jej nie spieszyło, bo gdy odchodziłam nadal piła kawę. Plecy bolały mnie od tego wstrętnego łóżka, nie mogłam nawet wyjść na spacer, bo lekarz mi nie pozwalał. Bawiłam się przednio jeżdżąc w tę i z powrotem ma wózku, i całe dnie czytałam. Dopiero po paru dniach zrobili mi badania, i wtedy zaczęło się dziać.
To żadna wesoła rocznica, ale od tego dnia zaczynało już być inaczej. 
Jestem w Warszawie trzeci tydzień. Już zrealizowałam część mojej listy. A mianowicie:
- poszłam na basen 
- do kina
Wybrałam się na basen pierwszy raz od roku. Przepłynęłam jakieś 10 basenów, (oczywiście z przerwami na odpoczynek) i następnym razem przepłynę jeszcze więcej. Gdy pływałam, czułam obrzydliwą satysfakcję. Dostałam niedawno chemię. Jestem naświetlana. A ja sobie popierdzielam w basenie jakby nigdy nic. I miałam w głowie tylko tą jedną myśl. "I co by powiedział mój lekarz z Wrocławia?" Pomyśleć że miałam chodzić po ścianach. Że chcieli mi przerwać leczenie. Chodzić w masce, być wychudzona ( dobra, jestem trochę chuda, ale nie mam niedowagi, to po prostu szczupła sylwetka) i blada. Brać antydepresanty. Tego się po mnie spodziewali. A tu surprise, bitches! Ta satysfkacja bardzo dodaje mi sił. 
A dzisiaj przejechałam pare kilometrów rowerem, a potem jeszcze jeździłam hulajnogą po osiedlu. Za tydzień jadę do teatru. I na Kubę Wojewódzkiego. Te znajomości cioci! A dokładnie jej sąsiedzi.  Obydwoje pracują w TVN. Ma fajne sąsiedztwo, kolegują się i sobie pomagają. Ja, nawet nie wszystkim osobom z mojego bloku mówię 'Dzień dobry'. Strasznie tęsknię za domem. A jeszcze muszę tu wytrzymać 3 tygodnie... Lubię przebywać u cioci, ale sami rozumiecie. Mój pies to chyba zapomniał już jak wyglądam. Pocieszam się kotami, a w sumie czarną Bazylią, która czasem się do mnie mizia. Ale bawić się z nią nie da, jest zbyt delikatna. Te koty to materialistki, przychodzą się do mnie miziać tylko jak są głodne. A jak dostaną co chcą, to potem *puff* i ich nie ma. Zdecydowanie wolę psy. Niedawno znów odbyła się zbiórka dla mnie! Niedawno, w moim rodzinnym mieście,  zorganizowano charytatywną Zumbę, na której były zbierane pieniądze na mnie, i na jeszcze jedno dziecko. S Z E    Ś Ć  T Y S I Ę C Y.  Tyle udało się nagromadzić. Nie mogę sobie wyobrazić, że jesteśmy w posiadaniu takich pieniędzy. Moja mama, po raz pierwszy poszła na zbiórkę  dla mnie. Nie lubi być w tłumie ludzi, bardziej trzyma się z boku. Ale teraz nie miała wyjścia, bo ja i tata jesteśmy w Warszawie. Zdarzyła się śmieszna sytuacja. Mama nie je mięsa. A na Zumbie wiecie w co ją wrobili? W sprzedawanie kiełbasek. W zamian za przekazanie pieniędzy, dostawało się taką właśnie przekąskę. Wegetarianka ( no dobra nie do końca, bo je ryby, tak samo jak ja ale cicho) która sprzedaje kiełbaski. Powiedziała że to i tak nie było najgorsze. Sęk w tym że musiała je polać ketchupem. A moja mama niczego tak nienawidzi jak tego. Nie potrafi znieść jego zapachu, wyglądu,  a co dopiero smaku. Poświęciła się. To nie koniec niespodzianek. Pani ze stowarzyszenia, dowiedziała się że chciałabym znów jeździć na rolkach, ale mama mi nie pozwala. Obawia się, że się wywrócę i naruszę chorą kość. Ale podłapała temat, i BUM kupiła mi je. Teraz już musi mi pozwolić, nie? To nie wszystko! Wujek, którego nigdy chyba nawet na oczy nie widziałam, przekazał na mnie ładnych pare tysięcy. Więcej niż zebrali na Zumbie.  Tata stwierdził że odkupuje winy. Moja rodzina nie utrzymuje z nim kontaktu, przez familijne poważne zgrzyty. A on i tak dał nam pieniądze. I to już drugi raz. Życie codziennie mnie zaskakuje. Nie wyobrażacie w jakim szoku jestem. 
Na zdjęciu kluski dyniowe, urocze nie? Dynia ma taki ładny kolor. Dzisiaj nawet jadlam bezcukrowe babeczki z nią. Pycha. 





4 komentarze: