BEDUIN W PODRÓŻY: RZYM + SMALEC WEGAŃSKI

15:14 Unknown 5 Comments


Nigdy nie widziałam piękniejszego miejsca. Gdzie nie sięgnęłam wzrokiem, tam było ślicznie. Nigdzie chyba nie ma tak wielu kościołów.  Każda kamienica była tak samo urokliwa, nawet charakterystyczne długie sznury z powieszonym praniem. Zaraz w mojej głowie odtworzyły się wszystkie sceny z kreskówek, gdy bohaterowie wplątywali się w ubrania podczas ucieczki, a po chwili gnali w zabawnych sukienkach. W tej części Rzymu w której przebywałam, na prawdę trudno było napotkać wzrokiem miejsce w którym było brzydko. Miałam wrażenie, jakby czas stanął w tym mieście w miejscu. Miasto wdzięczne, urokliwe, piękne i majestatyczne. Moje oczy nie były wstanie odebrać tyle piękna na raz, nie mogły ogarnąć tego, co miały przed sobą. Wszystko podkreślała wspaniała pogoda, dochodziło nawet do 18 stopni! Promienie słońca idealnie zaznaczyły wspaniałe barwy miasta, każdy kontur rzezb. Stąpając ulicami tego miasta, zachwycało mnie nawet każde drzewo, a Włochy mają je bardzo charakterystyczne.Wyglądają jak przerośnięte brokuły, a ja kocham brokuły. Nigdy nie widziałam takich ładnych palm! Mimo, że przyleciałam do Włoch w marcu, czułam się jak na prawdziwych wakacjach. Przez te pare dni nie byłam wzorem odżywiania, zjadłam tonę glutenu, sera a mój cukier nieznośnie się podnosił. Wyzerowałam swój umysł na wszystkie problemy, kompletnie nie przejmowałam się tym co jem, skupiałam się na tym że mi po prostu smakowało. Każdy wspaniały budynek czy jego ruina, onieśmielała mnie swoim pięknem. Bazylika św. Piotra, Fontanna Di Trevi, Koloseum, Kapitol, Panteon, Kaplica Sykstyńska. Ciągle nie mogłam uwierzyć, że to wszystko widzę na żywo, że mogę tego dotknąć, że stoi to przede mną, że niektóre z nich mają tysiące lat. Czasami wydawało mi się, że słyszę wracających rzymian z wygranej bitwy, że do moich uszu dochodzi dzwięk powozu Cesarza. Będąc w Koloseum, niemal czułam smak krwi przelanej w tym miejscu. Suzanne Colinns, autorka mojej ukochanej książki, zainspirowała się tym miejscem, przez co skojarzyło mi się to także z Igrzyskami Śmierci. Najadłam się pizz, makaronów, spróbowałam prawdziwego Tiramisu ( słodkie w cholerę, ale dobre). Makarony bardziej mi przypadły do gustu, chociaż porcje ( jak na moje standardy) nie były duże. Ze wszystkich rzeczy jakie chciałam spróbować, nie skosztowałam tylko lazanii. Napstrykałam wiele, wiele zdjęć, każde miejsce było tego warte. Każdego dnia pokonywałam ok. 16 kilometrów, nigdy tak wiele nie spacerowałam. Należę do osób, które lubią aktywność, więc czułam się z tym świetnie. Codziennie przechodziłam przez Watykan, dzieliło mnie od niego może 5 minut. Spałam pod prześcieradłem i kocem, bo co dziwne Włosi (chyba) nie sypiają pod kołdrami! Zdziwił mnie także sposób spuszczania wody w toalecie. Tak, jest ze mnie taki uważny obserwator, że zwróciłam uwagę nawet na to. Za pierwszym razem szukałam przycisku długo. I znalazłam, na ścianie. Może to nie jest takie abstrakcyjne, ale mnie zdziwiło. Podobnie jest, kiedy w publicznej toalecie chcesz umyć ręce. Tam przycisku musisz szukać na ziemi. Raz tak rozpaczliwie szukałam sposobu by włączyć kran, że go zepsułam, a zaledwie 30 centymetrów ode mnie znajdowała się ogromna kartka z napisem, że wodę włącza się przyciskiem na dole. Niby to szczegóły, ale jakie dezorientujące. A teraz, najciekawsze info. Widziałam Papieża!!! I to z bardzo bliska!! Był zaledwie 3 metry ode mnie, czaicie? Nigdy nie sądziłam, że ujrzę go na własne oczy. Jedna sytuacja mnie w Watykanie mnie zasmuciła. Franciszek owszem, przejechał dwa razy przez cały plac, i to w tak małej odległości. Ludzie wystawiali małe dzieci, aby je dotknął i pobłogosławił. Tyle, że w dalszych "rzędach" w których były te "gorsze" zaproszenia, zatrzymał się może dwa razy. W miejscach, gdzie ludzie stali o wiele bliżej, zastał o wiele dłużej, i dotknął więcej dzieci. To smutne, że nawet w Watykanie są układy, i podział na tych "lepszych".
Co kraj, to inna kultura. Zetknęłam się z ciekawymi zjawiskami. O to parę ciekawostek i rzeczy, których się dowiedziałam i zauważyłam u mieszkańców Włoch:
- Włosi nie przejmują się czymś takim jak dobre maniery. Pierwszy kelner, jaki nas obsługiwał, nie był hojny w rozdawaniu uśmiechów. Obdarował nas jednym, bardzo wymuszonym. Miałam wrażenie, że wcale go nie obchodzi że odwiedziliśmy restaurację w której pracuje, albo, że nie może się doczekać aż stąd pójdziemy, bo jemu się nie chce nosić jedzenia które i tak nie jest dla niego, i na które już nie może patrzeć ani wąchać. Przyniósł mi biednego, chudego i przypalonego naleśnika, z minimalną ilością składników. Czułam się jakbym jadła zjaranego tosta. Chyba wyczuł, że go nie lubimy. Nie silił się, by być dla nas uprzejmy i miły. Zero zaangażowania w tych sprawach.
- Musisz dłuugo czekać na rachunek. Dziwi mnie takie zachowanie, przecież równie dobrze klient może sobie odejść bez zapłacenia, a w tempie jakim drukują papierek z wyliczoną kwotą, nawet by się nie zorientowali. Nie to, że próbowałam zwiać. Gdy w końcu się go doczekujesz, dostajesz go rzuconego luzem, nie w eleganckiej książeczce, jak to w restauracjach bywa. Zachowują się tak, jakby im nie zależało na zapłacie.

- Przed prawie każdym wejściem do lokalu stoi stolik z ekspozycją jedzenia. Może widzieliście takie coś w Polsce, ale ja się nie zetknęłam. Wystawka z tym, co możesz dostać na posiłek, tyle że w bogatszej wersji, zupełnie jak kłamliwa reklama w telewizji. Pizza którą zamówiłam była na takiej o to wystawce, tylko że z większą ilością składników. I to działa, rodzina przechodząca obok, zaraz połknęła haczyk.
- Na każdym stole we włoskich restauracjach leży kawałek papieru, który ma służyć jako podstawka pod talerz. Nie obrus. Papier, z logo lokalu. Mało eleganckie, ale tam gdzie chciałbyś zasiąść przy śnieżnobiałym obrusie, musiałbyś zapłacić dwa razy więcej, ale to nic nadzwyczajnego.
-  Jeżeli zdecydujesz się przyjechać/polecieć do Włoch, to jest 80% szans, że wezmą Cię za Rosjanina. Dla nich gadamy tak samo. Za pewnie nie tylko we Włoszech tak jest.

- Włosi uwielbiają na siebie trąbić na jezdni, parkować na przejściu dla pieszych, a włoscy przechodnie nie zwracają uwagi na sygnalizację świetlną, przechodzą kiedy chcą.
- Nie kroją pizzy!!

- Jeżeli zamówisz u nich kawę o godzinie 12.00, popatrzą się na ciebie jak na kosmitę. A, ich kawa jest niesamowicie mocna.

- Włoskie nastolatki są tak głośne, że miałam ochotę wetknąć im własne buty do ust by się uciszyły.  
Włoskie dziewczyny są bardzo ładne, ale o tym nie muszę wspominać. Generalnie jak koło nich przechodzisz czujesz się brzydka.
Jeżeli chcecie na coś wydawać pieniądze, to właśnie na podróże. To jakie piękne rzeczy można zobaczyć, jest warte każdych pieniędzy. Myślę, że odnalazłam nowe hobby, chodz kosztowne. Nawet, jeżeli twój samolot prawie pierdzielnął piorun. Tak było. Historia oparta na faktach.
Przepis!!! Smalec wegański. Tak, dobrze przeczytałeś. Następny dowód na to, jakie cuda można zrobić bez dodatku do niczego nam niepotrzebnego do życia pizzy. Gdy smalec zjedli mięsożercy, byli pewni że tam są skwarki, podczas gdy w nim nie ma niczego ze zwierząt.
SMALEC WEGAŃSKI:
POTRZEBUJESZ:
  • pół kubka brązowej soczewicy
  • jedną dużą cebulę lub 2 małe
  • olej kokosowy
  • sól 
  • pieprz
  • pół łyżeczki kurkumy ( opcjonalnie, by smalec był zdrowszy, w małej ilości)
  • blender w kształcie litery "S"
PRZYGOTOWANIE:
  • ugotuj soczewice
  • cebule pokroić na łudeczki
  • usmażyć cebulę na rozpuszczonym oleju kokosowym
  • połączyć składniki, doprawić ( dokładnie, soczewica potrzebuje dosyć dużo przypraw)
  • zblendować, nie do końca, tak by zostało trochę strączków









































































5 komentarze: