Dzieciństwo

16:10 Unknown 7 Comments


Wczoraj, zostały we mnie wlane trzy butle.  Artesunat, i dwie porcje witaminy C, czyli słynnego Red Bulla w kroplówce. To wręcz magiczne, jakiego powera dodaje mi ta witamina. Przed podaniem czułam się zkwaszona, brzuch mnie bolał i nie miałam humoru. Wystarczyło parę magicznych kropel, a nagle zachciało mi się wszystkiego. No, może nie wynalazłam telefonu z niewyczerpywalną baterią, tylko przypomniało mi się że od 2 lat niczego nie narysowałam. I tak przez bitą godzinę rysowałam wróżkę z winxa. Moją ulubioną, ukochaną Bloom. Całe 1-3 w podstawówce bawiłam się z koleżankami we wróżki. To było... magiczne. Jak każda chwila dzieciństwa. Uwielbiałam sobie wyobrażać, że rzucam zaklęcia, pokonuję czarodziejskie przeszkody i walczę ze złym czarnoksiężnikiem. Nawet chłopcy się z nami bawili. Ganialiśmy się po boisku, tocząc czarodziejską wojnę dobra ze złem. Brałam owe rytuały bardzo poważnie, tylko ja miałam prawo być Bloom. Posiadałam nawet dwie lalki z Winxa, Stelle i Bloom. Poodpadały im ręcę... Teraz kurzą się w pudle na szafie. Zapomniane, a kiedyś ukochane zabawki. To niesamowite jakie wspaniałe rzeczy potrafiła niegdyś zdziałać wyobraźnia. Nie raz tylko to wystarczyło. Pare kijków, zwykłe krzaki. I już się przednie bawiłam. Nie ważne z kim. Ze starszym dzieckiem, z chłopakiem, małym dzieckiem. Potrafiłam podejść do k a ż d e g o , całkowicie beztrosko. Teraz może i nie jestem nieśmiała, ale zawsze myślę o tym czy nie gadam głupot, albo czy ta osoba mnie w ogóle słucha. Czy myśli o tym jak wyglądam? Czy ocenia? Moje młodsze lata wspominam bardziej z działki, nie z podwórka jak większość osób. Dzieciństwo to piękny okres, życie w niewiedzy i bez problemów. Wtedy zawsze znalazło się coś do roboty. W tej chwili nawet nie zawsze jest o czym rozmawiać ze znajomymi... Narysowałam swoją ukochaną wróżkę z dzieciństwa, udało mi się naszkicować dobrze jej nogi pierwszy raz w życiu! N i g d y mi się to nie udało. Tyle lat trzeba było czekać na ten jakże kolosalny postęp. Jezusku, co za melancholijny wstęp! Trochę jakbym zaczynała swoją nudna autobiografię, z serii: kiedy byłam dzieckiem... Uznałam po prostu,  że każdy z nas tęskni za tymi latami, chociaż w tym okresie każdy już chciał być nastolatkiem. Wydawało mi się,  że gdy będę miała 'naście', będę co chwilę z innym chłopakiem, z zabójczo piękną urodą i popularnością. Każdy wie, jakie są realia. A moje, to w ogóle odbiegają od normalności, jak na razie. Tymczasowo nie prowadzę życia typowej nastolatki, przynajmniej nie w 100%.
Drugi raz w karierze nie miałam chemii w terminie! Chyba się staczam na dno. Nie w formie Paulinka. Najzwyczajniej w świecie wlewają we mnie mega dużo, ciągle coś wymagają od mojego organizmu, i on jest już zmęczony. Nic dziwnego, ciągle na pełnych obrotach, jak maszyna. Jest to dobry mechanizm, bo wspomagany dobrym humorem, suplementacją, dietą i Red Bullami w kroplówce. Czasem trochę wytraca baterie, ale to zrozumiałe. Przeżył w końcu jakieś 16 chemii, 3 operacje ( w tym jedna z otwierniem mojej nieumięśnionej klaty piersiowej), naświetlania, autoprzeszczep... etc, etc. Lista zasług jest długa. Może jakiś malutki aplauz? Tym razem w szpitalu odwiedzili mnie wolontariusze poprzebierani za postacie z filmów. Jednym z nich był aktor  którego bardzo lubię! A ja tego dnia, akurat stwierdziłam że cały dzień spędzę w pidżamie. Kiedy za każdym razem, sie przebieram. A akurat tego dnia musieli przyjść, nie? Zaprezentowałam swoją pidżamkę tłumowi. Co do aktora. Nieważne, że nie wiem jak się nazywa... Mam zdjęcie! A nawet dwa. Moja pidżama została zakamuflowana.
 Wiem, że już jestem zdrowa. Po prostu czuję, że to już koniec, że chemie które biorę nie są już potrzebne. Że już swoje wycierpiałam i już nadchodzi kres walki. W grudniu się okaże. Może w końcu wyczekiwana operacja...
Na zdjęciu pyszna zupa groszkowa, ugotwana przezemnie! Urocza, wiem. 




O, i ostatnio zrobiłam sobie ładne selfie, i odwaliłam taką dobrą robotę że je tu dodam, a co. Wariatka he, he. 


7 komentarze:

Siła umysłu

15:08 Unknown 5 Comments


Wróciłam z Niemiec. Spędziłam tam zaledwie 3 dni, a tylko jeden był poświęcony na zabiegi. Miałam robione wszystko to co na wcześniejszym pobycie, oprócz wlewów. Biorezonans, natlenianie krwi, naświetlanie przez laser mednicy i naświetlanie krwi. Wszystko w wiadomym celu. Przy pierwszym z wymienionych, siedziałam z dwoma złotymi kulami ( wyglądają jak berła jak kiedyś mieli królowie ) z czarnym pokrowcem (?) przyłożonym najpierw do klatki piersiowej, a potem do brzucha. Ma to na celu pobudzić układ odpornościowy do działania. 
Tyle zrozumiałam, bo jak zaczęłam o tym dokładnie czytać to skończyłam na chińskim CHI czy czymś podobnym. Pisało również o jakimś zrównoważeniu prac w organizmie, czy jakoś tak. Po prostu następny medyczny bajer do uzdrawiania bez większych efektów ubocznych.  Potem wypiłam brązową miksturę, która była potrzebna do zabiegu z laserami. Pani Lidia ( jedyna polka w klinice w Hannoverze, bez niej byłoby bardzo ciężko) podała mi wodę bym po tym popiła. Tyle, że ja wcale tego nie potrzebowałam, bo to smakowało dla mnie jak kwaśny sok jabłkowy. Piję o wiele obrzydliwsze rzeczy, taka codzienność. Myślę że teraz nic już mnie nie ruszy, nie ważne co musiałabym wypić. Uodporniona na obrzydlistwa ja. Mikstura ta nazywa się fotouczulaczem czy jakoś tak. Staję się wtedy wampirem i muszę unikać słońca. Niestety nie bardzo to się udało, chociaż uciekałam w cień jak ten Dracula. Bardzo źle się tego dnia czułam, miałam całą czerwoną twarz. Następnie miałam wbity laser w miednicę. Wygląda jak malutki mecz świetlny. To samo miałam wprowadzane przez wenflon. 
Za każdym razem jak tam przyjeżdżam jestem jak: 'NAUCZSIĘNIEMIECKIEGONAUCZSIĘNIEMICKIEGONO' ale potem wracam do domu i znowu nic z tym nie robię. Chyba brak mi motywacji, ale bardziej mi się wydaje, że po prostu za bardzo tego języka nienawidzę. Nie potrafię powiedzieć nic, a na pewno kompletnie nic nie rozumiem gdy niemiec do mnie mówi. 
Moja mama wykupiła WSZYSTKIE jakie lezały na półce, parówki sojowe. Teraz dzień w dzień je zjadam. Gdybym komuś dała je do zjedzenia, myślę że nie zauważyłby się że to nie mięso. Mają całkiem niezły skład!! Następnym razem tam zawitam w grudniu. Teraz gdy jestem w domu, mam robione wlewy artesunatu. Jest to pewien rodzaj chemii, ale stworzony naturalnie, więc prawie bez efektów ubocznych. Kolejna część z serii: 'Jeden z 3849949 sposobów bez zbędnego cierpienia na leczenie' Przed podaniem takiej kroplówki muszę mieć podane żelazo ( jest brązowe)  Artesunat musi się w jakiś sposób połączyć z nim by mógł działać.
Leczę się na bardzo wiele sposobów. Nie ograniczam się do medycyny konwencjonalnej. Nie daje Władkowi najmniejszych szans na żywot. W tym miesiącu mam badanie. Dokładnie w piątek. I wiecie co? Myślę, że tam już nic nie ma. Myślę o tym codziennie. Boję się tylko, że za bardzo się nakręce i się rozczaruję. Wierzę w moc uzdrawiania umysłem. Skoro tak myślę, to sądzę że tak jest. 
Postaram się dodawać notki teraz częściej. Trochę straciłam motywacje do pisania tutaj o swoim trochę innym jednak życiu niż standardowej nastolatki. Zamiast zdobywać czytelników, mam wrażenie że ich tracę, ponieważ komentarzy jest mniej. 




5 komentarze:

Incognito

14:25 Unknown 1 Comments


Dom, słodki dom! Czas w szpitalu zniosłam całkiem nieźle. Prawie bezboleśnie, rzekłabym. Ja to mam szczęście w nieszczęściu. Spędziłam 6 tygodni w Warszawie, a do domu miałam wrócić na 2. Byłam z tego powodu zła, więc 'specjalnie' przedłużyłam sobie pobyt złymi wynikami. Kiedy już któryś raz z kolei dzwoniliśmy do szpitala z wiadomością że mam niezbyt dobre wyniki, już się zezłościłam. Halo, ja już chcę tam jechać. By mieć z głowy. No to mi kazali do nich zawitać. Wściekłam się bo nie widziałam w tym sensu. Po co mam tam jechać? Chcą na mnie sobie popatrzeć? Zrobić zdjęcie? A może się stęsknili? Przyjechałam. Zrobili mi badanie krwi. Przyjął mnie lekarz. Gadała o rozpisaniu chemii. Zdziwko, o co chodzi, mam przecież złe wyniki. A tu surprajs. Okazały się dobre. Nawet bardzo ( no dla nich, bo to moje standardy he he). Z d n i a na d z i e ń. Zdziwko x2 Potwierdzenie że wszystko było dokładnie zaplanowane. Spisek Super Pauliny. Nie wcale dlatego że wcale nie czułam się na takie złe wyniki i że pewnie zrobili błąd w laboratrium w moim mieście... Pozostańmy przy tym że to był mój złowieszczy plan! 
Stało się to, co u mnie jest rzadkością. Trafiłam na salę z dziewczynami w moim wieku! Jednej z nich, dopiero postawili diagnoze. Pogadałam z nią dużo na te tematy, mam nadzieje że chociaż dodałam jej kapeńkę otuchy. Wspomniałam o lekarzu specjalizującym się w leczeniu niekonwencjonalnym który się mną zajmuje. Mam nadzieję że weźmie moje słowa pod uwagę, a w szczególności te żeby jednak nie zawsze słuchać lekarzy( tych takich normalnych, rozumiecie).  Próbowałam ją wiecie, podbuntować, by wstąpiła do mojej rebelii niekonwencjonalnej. 
Mam nadzieję że powitam nowego żołnierza.
W środę jadę do Hannoveru, znowu. Jeju, chciałabym tam zamieszkać. Jest jeden problem. N I E M I E C K I. Tego nie da się niestety przeskoczyć. Chociaż znam historię, że jedna kobieta mieszka od paru ładnych lat w Niemczech, i nie potrafi powiedzieć praktycznie ani słowa. Nie wyobrażam sobie tego. To taka izolacja od ludzi, trzeba się jakoś komunikować! Ma polskich sąsiadów, ale jak ona sobie radzi na co dzień? Nie wiem. Tymbardziej że to starsza kobieta, więc nie ma pewności, że zna angielski. Co do języków, jest jeden z wielu minusów Władka. Straciłam dodatkowe lekcje angielskiego. Ubolewam nad tym, przez to pozapominałam czasy. To była jedna z niewielu rzeczy które nawet umiałam, a to tracę. 
Mam za dużo czasu. Gdy mam go za wiele, dostaje na głowę. Czuję że marnuje mój wolny czas, a mogłabym wtedy zrobić coś pożytecznego! Też tak czasem macie? Znów wybrałam się na zajęcia teatralne. Tym razem pojawiły się inne osoby. M.in dziewczyna która mnie przeraziła. I gra całkiem nieźle, zawstydza mnie. Pani dała nam za zadanie zagrać agresywnego punka. Ja, kompletnie się nie nadaje do takiej roli, jestem ostatnią osobą którą można nazwać groźną. Nie byłabym w stanie nikogo uderzyć. Pani stwierdziła że jest bardzo ciekawa jak to zagram, i nazwała mnie 'subtelną'. Do teraz myślę nad tym czy to uznać za komplement, czy raczej nie. Wracając do tej dziewczyny, siedziałam z przyjaciółką na krzesłach, a ona do nas podeszła i zaczęła na nas krzyczeć i przeklinać ( to wszystko gra aktorska, tak tylko uspokajam). W pewnym momencie wzięła za ramiona moją przyjaciółkę, i po chwili przycisnęła do ściany. Żeby tego było mało, to jeszcze złapała ją za szczęke. Przeraża mnie. Przyznała, że ma trochę problem z panowaniem nad agresją. Musieliśmy zagrać jeszcze m.in narkomankę i wariata. Na każdych zajęciach się denerwuję. Musisz wyjść na środek, wszyscy na Ciebie patrzą, a mnie aż cały brzuch boli z nerwów. To nauka poznawania siebie i uwalniania emocji.  Nie potrafię powiedzieć czy lubię w nich uczestniczyć. Na razie traktuje to jako nowe doświadczenie, i sprawdzenie własnych możliwości. Znowu nikt nie zauważył że jestem chora! Ha! Oznajmiłam że znowu wyjeżdżam, i że mnie nie będzie. Jeden z uczestników zajęć, zapytał dlaczego tak ciągle wyjeżdżam. Ja na to:
'A myślisz, dlaczego noszę tą chustkę?' Wytłumaczyłam na co choruje, i jak długo. Teraz tylko obawiam się że zaczną mnie inaczej traktować... Ale to tylko biadolenie, nawet gdyby to mnie to nie obchodzi. Lecz cieszę się z jednego: NIE ZAUWAŻYLI!!! Czyli nie rzucam się jakoś bardzo w oczy. 100% tajniactwa. 
Na zdjęciu cukinie faszerowane brokułami, kaszą jaglaną i oliwkami. Pycha! KASZA JAGLANA JEST WSZĘDZIE 

1 komentarze: