Heide Park

13:35 Unknown 2 Comments


Polecam każdemu tam pojechać. Na prawdę. Oderwać się od codzienności i trochę... Nie wiem? Poszaleć? Chyba tak to można nazwać. Pełno kolejek różnego rodzaju. Każdy coś dla siebie znajdzie. Wróciłam zmęczona i ucieszona. Najlepszą atrakcją, na jaką zdążyłam pójść był Kraken. Czekałam na niego 1,5 h w kolejce, a sama zabawa trwała może 47 sek. Ale warto było.

Poszłam z tatą. Moja mama nie lubi takich 'ekstremalnych' rozrywek. Dla niej zabawą jest cisza i spokój, kiedy może wyjechać na swoją ukochaną działkę i zająć się swoimi roślinami, które tyle lat pielęgnuje. Czekała z nami w kolejce a potem poszła. Na początku był luzik,  Żadnego cykora, nie. Tylko jak za chwile mieliśmy wsiadać, to zaczęliśmy się bać. Mimo to usiedliśmy w pierwszym rzędzie. Tam najlepiej, bo wszystko widać a w innych jedyne co moglibyśmy pooglądać, to czyjeś plecy. Zabawa polega na tym, że się wjeżdża najpierw pod górę. Potem przez parę sekund 'wisi się' tak jakby na krawędzi i nagle z wielką prędkością, praktycznie pionowo, wjeżdża się w paszczę potwora. Wyjazd też jest widowiskowy, ponieważ kolejka wjeżdża w wodę. Nie powiem wam, jak jest w środku Krakena bo zamknęłam na chwile oczy haha. Fajne przeżycie bo masz wrażenie że spadasz. A dokładnie w paszczę potwora. Krzyczałam, bałam się ale to było najfajniejsze! Uwielbiam się bać, ale w takim pozytywnym znaczeniu oczywiście. 

Wybraliśmy się również na inne równie ekscytujące kolejki. Jedną, i to bardzo szybką o dziwo wybrała moja mama. Tak! Ta co nie lubi mocnych wrażeń tylko jest zakochana w swoim ogródku! Na prawdę. Nikt jej nie zmuszał, przysięgam. Była umowa że teraz ona wybiera. No to upatrzyła sobie kolejke górską, uznając że 'chyba nie jest taka szybka'. Chodź wcześniej byliśmy na takiej mini kolejce, prawie że dla dzieci. I co? Nie była szybka, taka sobie. Nawet małe dzieci w niej siedziały. Ale one nie krzyczały. A moja mama tak.
 Czekaliśmy w kolejce chyba 1h. Ale okazało się że jest jednak szybsza niż sie mamie wydawało. Miała bardzo mocny start, że aż wbijało w fotel. Chwilami miałam wrażenie że wypadne z niego. Mama trzymała mnie przez całą drogę za rękę. Ani razu nie otworzyła oczu.
A gdy wyszła, miała na twarzy pełno łez. Tak się bała. Powiedziała że takie rzeczy nie są dla niej i że myślała że jest w piekle. Poszliśmy też na Colosa. To najwyższa kolejka górska w Europie. Zbudowana w większości z drewna. 

Na niego w kolejce czekaliśmy też ok. 1,5 h. Fajne widoki, chodź za bardzo nie zwracałam na nie uwagi bo szczerze mówiąc cykałam się trochę. I tak była wolniejsza od tej poprzedniej. Byliśmy tam prawie od samego otwarcia, a i tak na większość atrakcji nie zdążyliśmy pójść. Niektóre kolejki zamykali nawet trochę przed czasem. Z heide parku wróciliśmy z powrotem do Polski. Na miejscu byliśmy ok. 2.00 w nocy. 
Znalazłam następny powód by zamieszkać w Niemczech. Nie, niekoniecznie Heide Park. Tam podawanie witaminy C przy chemioterapii to standard. I wiecie co? Dzięki temu n i e w y p a d a j ą  włosy. Rzadko kiedy. A w Polsce jest zakazana, bo to jeden wielki biznes. Kupiliśmy w Hannoverze witamine C. Oczywiście nie będzie podawana przy chemii. Bo już widzę jak moi rodzice uprzejmie pytają, czy mogą mi ją podłączyć, a pani profesor uprzejmie nam pozwala. Jak już wcześniej wspomniałam, polscy lekarze twierdzą że witaminy C, ani żadnych innych witamin, nie można podawać, bo niby wejdą w reakcję z chemią. Co jest oczywiście gówno prawdą. Rodzice sami na własną rękę będą mi ją podawać, ale po cyklu chemioterapii. Mam małą nadzieję, że dzięki temu włosy mi zaczną odrastać, brwi i rzęsy też. Już teraz mam mały meszek na głowie, brwi są już prawie widoczne a rzęsy też o sobie już przypominają. Ale nawet mnie to za bardzo nie cieszy bo po chemii i tak wypadają... Ale jest nadzieja w tej witaminie C. Chodź wolę się nie nakręcać, bo potem tylko się rozczaruję.
Mam nadzieję że notka była ok, liczę na komentarze bo one motywują! Serio. Uwielbiam pisać a jeszcze bardziej gdy ktoś to docenia i czyta. Nie wiem kiedy dodam następną, ponieważ już w niedzielę wyjeżdżam na nastepną chemię, i to w innym szpitalu. 

2 komentarze:

Hannover

12:46 Unknown 5 Comments


Od trzech dni jestem w Niemczech z rodzicami, w mieście Hannover. Nie przyjechałam tu na wakacje, ale żeby się wzmocnić. Na ten wyjazd m.in odbyły się zbiórki, bo swoje kosztował.
Znajduje się tu klinika która zajmuje się leczeniem niekonwencjonalnym. Mam przeprowadzane zabiegi i kroplówki, które mają mnie wzmocnić i zabijać komórki rakowe. Budynek w którym umieszczona jest klinika, nie wygląda wcale jak klinika. Wchodzi się do kamienicy, a następnie przez białe staroświeckie drzwi. Gdy tam jestem, bardziej się czuję jakbym czekała u dentysty, ponieważ na początku czeka się w poczekalni. Pomaga nam Pani Lidia która jest polką. Gdyby nie ona, zginęlibyśmy tam. Nasz niemiecki leży, nie umiemy podstawowych zdań, moze mój tata troche ale ja wcale. To z nią mamy kontakt mejlowy. Bardzo miła pani,  dodam. 
Mają tam świetne łóżka, serio. Są mega wygodne. Gdy lecą mi kroplówki odrazu usypiam, takie są wygodne. Jest tu tak miło i wygodnie, że zapominam że jestem w klinice. Na sali leżą 3 osoby, ale każda jest oddzielona wielką zasłoną. Przy każdym łóżku jest radio, z którego leci relaksująca muzyka, i czujesz się jak w spa. Taa, ona też pomaga zasnąć, oni to robią specjalnie chyba. Nie zawsze może się mną zająć Pani Lidia więc musze czasem się porozumiewać po angielsku. Częściej potakuję i się uśmiecham, ale jakoś sobie radzę, nawet na migi.  Zabiegi trwają po pare godzin, z czego połowe oczywiście przesypiam. To te łóżka, nie jestem przyzywczajona do takich szpitalnych luksusów. Potem idziemy z rodzicami na miasto. Jest tu bardzo ładnie, pełno tu prześlicznych kamienic. A jak czysto. Ani jednego papierka na chodniku. W Polsce to niemożliwe. Mają tu wielkie truskawki, w której sprzedają co? Truskawki! Pełno restauracji, gdzie się nie obejrzysz tam jedzenie. Nawet sprzedają kanapki. Leniwi są chyba. Widziałam również sklep z sałatkami. Serio? Nawet sałatek nie robicie sami? Z komunikacją ciężko. Niektórzy nawet angielskiego nie znają. Moja mama chodzi ze słownikiem, i w piekarni nie wiedziała jak są 'drożdże' i wyciągnęła tą starą książkę i zaczęła szukać. Ale jakoś dajemy radę. Mieszkamy u przyjaciółki znajomych.
Pani Asia to bardzo ciepła osoba. Ile trzeba mieć życzliwości w sobie, żeby pozwolić zamieszkać u siebie w mieszkaniu zupełnie obcym ludziom, i jeszcze obdarować ich taką gościną? Szok. A tak  przy okazji, dzisiaj moje urodziny. Miałam dyspenzę ( mam ścisłą diete) i rodzice kupili mi tort i sernik. Był mega słodki, jakby ktoś kichnął przy dosypywaniu cukru, i przy okazji rozsypał zawartość.
Dostałam prezent od Asi, to bardzo miłe aww. Od rodziców nie, zapomnieli o mnie. Żart, ale ze mnie żartownisia, no. Po prostu nie mogę się zdecydować co chcę. Mam wszystko czego potrzebuję, i jeszcze mam czegoś wymagać? Ale urodziny to urodziny, więc wymyśliłam sobie Polaroida. Dziwny prezent jak na kogoś kto nie lubi być na zdjęciach, ale walczę z tą 'fobią'. Może jesteście ciekawi jak wyglądam? Dodaje wyjątkowo zdjęcie, niech stracę.


Piję na nim soczek ( ananas, mleko kokosowe i coś jeszcze ale pyycha) i jest troche rozmazane ale to jedyne jakie mam, ups.

5 komentarze:

Festyn

14:54 Unknown 4 Comments

Festyn się mega udał, jeju. Chodziłam na kolejki, w dodatku za darmo, bo miałam kupony od taty z pracy. Bonusowo jakaś pani chyba mnie polubiła, bo skasowała mi mniej kuponów i wcisnęła w rękę 10 następnych. To ten urok osobisty, co? Chodź to było trochę podejrzane bo koleżanka była zaledwie obok, a i tak skasowała mnie za mniej. Nie czaję własnego szczęścia haha. Okazałam się dobrocią i hojnością i się podzieliłam darowanymi kuponami z koleżankami. Przez wszystkie trzy dni bawiłam się na festynie, od południa po sam wieczór. Zbiórka się odbyła, ja też zbierałam. Nie było to zbyt przyjemne, bo stałam w największym tłoku ludzi, więc byłam z każdej strony osaczona przez stado przechodniów. Chodziłam z tatą, niestety ludzie nie byli zbyt chętni do wrzucania pieniędzy. Sam z siebie mało kto podszedł, a nawet jak mój tata podchodził to olewali. Nie wszyscy, ale większość. Pewnie myśleli że to jacyś naciągacze, albo mało ich to obchodziło. Nawet moja obecność nie przekonywała. Zdarzały się też przykre reakcje, ale ludzie już tacy są i się nie przejęłam. Sama pewnie bym zignorowała taką puszkę, w innej sytuacji. Dopiero jakby ktoś do mnie podszedł to bym coś wrzuciła. Na szczęście po koncercie Bednarka, powiedziano ze sceny że jest zbiórka dla mnie, i inaczej ludzie podeszli do sprawy.
Dostałam kartę Vipa!!!!!!! Weszłam sobie normalnie za scenę, spotkałam się z T.Love, ( póki mi nie powiedzieli jaką piosenkę śpiewają, nie wiedziałam kto to, i uznałam że sobie wygoogluję czego do teraz nie zrobiłam oczywiście) i mam zdjęcie z ich wokalistą. Ale najważniejsze, SPOTKAŁAM SIĘ Z BEDNARKIEM. Jeju cała się trzęsłam gdy stanął przedemną, przysięgam. Przytulił mnie dwa razy, i przybił mi żółwika. Zrobiłam sobie z nim zdjęcie z telefonu, i mam autograf. Następnego dnia była Neonówka. Z nimi też się spotkałam, i mam zdjęcia. Ale niestety nie na telefonie, bo robiła je nauczycielka z mojej szkoły. Szczerze? Trochę gwiazdorzyli, a ten gruby był jakiś ponury, i miał pretensje by te zdjęcia nigdzie nie trafiły. Kazali na siebie czekać, a potem i tak musieliśmy o sobie przypomnieć, bo od razu szli do auta. Ale ich autograf też mam. Mam za sobą bardzo udany weekend. Mama przyznała że ludzie się nawet na mnie nie patrzą, nie zauważają że jestem chora bo tak zdrowo wyglądam. To mnie strasznie cieszy, bo czasem gdy idę do ludzi mam czarne myśli że będą się gapić, ale zaraz przechodzi. Przy przyjaciołach czuję się sobą, taka jak zawsze. Nie jak biedna, chora Paulina, której się za dużo przydarzyło. Nawet moja sąsiadka, największa plotkara osiedla nie wiedziała że jestem chora. To chyba o czymś świadczy, nie?  Liczę na komentarze, wtedy przynajmnej wiem że ktośtam to czyta haha

4 komentarze:

Zamieszanie

14:02 Unknown 2 Comments

Wiecie jakie teraz jest zamieszanie wokół mnie? Pełno zbiórek i akcji, nie potrafię się przyzwyczaić do tej nagłej 'popularności'. W złym znaczeniu, bo nikt by nie chciał by dla niego ludzie zbierali pieniądze z powodu choroby. Nie ogarniam tego kompletnie, że tyle osób się w to angażuje, że tak wiele osób chce pomagać. Jest teraz tyle życzliwości i pomocy wokół mnie, a ja wiem że nie będę potrafiła im podziękować. Cały czas mam wrażenie że to o kimś innym, że to nie ja jestem chora. Był taki okres że nawet gdy szłam ulicą, miałam wrażenie że ludzie się gapią i myślą 'o rety, ona jest chora' albo 'jeju jaka biedna' że się nademną litują. A nie ma nic gorszego niż litość. Kiedy wyzdrowieję, nawet nie będę potrafiła się odwdzięczyć za to wszystko. Mam to trochę na sumieniu, że na to nie zasługuję, że są osoby bardziej chore niż ja, a takiej pomocy nie otrzymują. Wiem że jej potrzebuję. Moja miesięczna kuracja ( leczę się niekowencjonalnie) kosztuje ok. 2 tys. zł. W to nie wliczają się tylko leki. Mam ustaloną dietę przez dietetyka - onkologa. Jest bardzo ścisła i zdrowa. Taka żywność też swoje kosztuje, wszystko musi być sprawdzone i o jak najlepszym składzie. Nie mogę jeść wielu rzeczy, dlatego moje posiłki wymagają wiele pracy. Przyzwyczaiłam się do takiego odżywiania, nawet je polubiłam chodź czasem zjadłabym coś niezdrowego, lub czego nie mogę. Jestem teraz tak wyuczona w tych sprawach, że gdy widzę że któraś z moich koleżanek coś je, zaraz mogę jej powiedzieć jaki 'syf' to zawiera. Nie radzę przy mnie czegoś jeść, bo całkiem możliwe że to komuś obrzydzę. Tego wszystkiego nie zlecił mi lekarz. Lekarze uważają ze dieta mi niepotrzebna, że organizm sam się odbuduje, i że ciągłe infekcje i leżenie miesiącami w szpitalu to norma. Jestem dowoden na to że nie. Co do zbiórek, od jutra rozpoczynają się dni mojego miasta.  Na nich też będą zbierane pieniądze. Na największym festynie w roku. Nieźle, co? Całkiem możliwe że spotkam się z Kamilem Bednarkiem, bo będzie miał koncert. Jeju, oby się udało to taki pozytywny człowiek, uwielbiam go. Napiszę wam jak poszło i czy się udało.  Macie jakieś pytania? Piszcie w komentarzach, jeżeli jakieś będą haha. 

2 komentarze: