WARSZTATY KULINARNE + KOTLETY Z KASZY JAGLANEJ

14:14 Unknown 1 Comments

Witam! Dygam na nóżkę, podwijam suknię, hylę czoła. Przywitałam się jak prawdziwa dama, ale po staroświecku. W każdej notce witam się inaczej, ale ze mnie nieprzewidywalna blogerka.  Właśnie siedzę sobie w samochodzie zagryzając bułkę. Kolejna część z cyklu "Pauliny podróżniczki", ponieważ w tej chwili wyjechałam z Polski i udaję się po raz kolejny do Hannoveru. Po raz kolejny, bo czwarty. W celach jak zwykle standardowych, bo kuracyjnych. Będą mnie leczyli tak jak ostatnio, laserami i prądem. Tak droga młodzieży, prąd nie jest potrzebny tylko do wifi! Działa również świetnie na nasz organizm. O tym za chwilę, jeśli wytrzymasz do końca notki. Dasz radę! To na prawdę mało tekstu, nie potrzeba wiele wysiłku, nawet jeżeli wszedłeś w tego jakże oryginalnego mam nadzieję, bloga. Jesteś przypadkowym czytelnikiem? Świetnie, to nie wychodz jeszcze proszę, wytrzymaj! Nie kieruj myszki na "x", nie wcale nie chcesz tego zrobić, prawda? Nie chcesz, wiem że nie chcesz. Jeżeli wciąż ze mną jesteś,  przejdę do tematu. Jakiś czas temu spełniłam swoje następne marzenie, ponieważ wybrałam się z mamą na kulinarne warsztaty Jadłonomii.  
W poprzedniej notce pisałam o tym, że spotkałam autorkę tego inspirującego bloga! I zobaczyłyśmy się po raz kolejny, w Zielonej Górze. Wiatr północy i śpiew ptaków doprowadził nas do budynku w na obrzeżach miasta. Właściwie to Google maps, ale wiatr północy brzmi bardziej tajemniczo. Stresowałyśmy się, że zabłądziłyśmy, ale trafiłyśmy na miejsce. Budynek z zewnątrz nie sprawiał wrażenia okazałego, ale środek był zadowalający. Weszłam do ładnej, dosyć małej kuchni okrytej ścianami z brązowej cegły. Na środku pomieszczenia stał duży blat z przyborami do gotowania i deskami do krojenia. Na każdej z desek leżał schludnie złożony fartuszek, czekający aż jego powierzchnia przytuli jakiegoś nieznanego mu kucharza. Przy ceglanych ścianach stały półki z przyprawami, zlewy, piece, a przy półkach kuchenki. Z lewej strony kuchni był stół z gotową zastawą na potrawy które miałam z innymi tego dnia przygotować. Zajęłam miejsce najbliżej Marty, trochę jak lizuska, ale to moja idolka i trudno mi powstrzymać fangirlowskie zapędy! Dlatego przy prawie każdej okazji próbowałam ją zagadywać, ale czasami nie wiedziałam co powiedzieć, by nie wyjść na dziwną. Jak się spodziewałam, okazałam się najmłodszym uczniem na warsztatach. Nie liczyłam na kogokolwiek w moim wieku, nie znam nikogo młodzieńczego ( Bloggerze, nie podkreślaj mi tego na czerwono, to takie ładne słowo! A nie, jednak ja po prostu napisałam to niepoprawnie, zwracam honor) człowieka który interesowałby się kuchnią, w dodatku wegańską. Ale zostałam pochwalona, ( tak myślę) że tak wcześnie zaczynam. Na samym początku każdy z nas się przedstawił, a potem Marta opowiadała o tym co będziemy przygotowywać,  o produktach które będziemy używać i jak sobie zorganizować pracę. Poznałam nowe smaki, i nowe składniki. Zakochałam się w maśle orzechowym, który także został użyty. Zawsze myślałam, że takie masło ma pełno cukru i chemii, a te które spróbowałam było w 100% z orzechów arachidowych! Przekonałam się do chilii, sosu sojowego, poznałam tempeh. Tempeh to najzdrowszy rodzaj soi, fermentowany. Smakuje ciekawie. Po wstępie podzieliliśmy się na 4 - osobowe grupy. Ja z mamą trafiłyśmy na miłe małżeństwo. Każda grupa szykowała po 16 burgerów wegańskich, każda inny i deser z kakao i awokado. Były burgery z botwiny, buraka, ciecierzycy oraz czerwonej fasoli. Poszczególne z burgerów miały inne sosy. Nasza grupa zajęła się szykowaniem burgera z buraka. Piekliśmy bułki z dyni, przygotowaliśmy tajski sos z masła orzechowego. Gotowaliśmy ponad 3 godziny, a na samym końcu zjedliśmy przygotowane przez nas dzieła. Ale to było przepyszne! Kuchnia wegańska jest bardzo tęczowa, zaskakująca, nieprzewidywalna, zdrowa i mega ciekawa. Nic nie smakuje w niej tak samo, można zjeść bardzo zdrowo i jak pysznie! To wydarzenie jeszcze bardziej mnie nakręciło na gotowanie, i jeszcze raz uzmysłowiło że to super sprawa. Jak zawsze przy gotowaniu, bardzo się zrelaksowałam, zapomniałam o zmęczeniu. Chciałabym jeszcze raz w czymś takim wziąć udział, to jedyne miejsce w którym moje ciągłe mówienie o jedzeniu nikogo nie irytuje.
Po raz czwarty zajechałam do kliniki w Hannoverze, na jeden dzień zabiegów. Miałam robiony biorezonans, natlenianie i lasery. Biorezonans polega na jak już wspomniałam wcześniej, leczeniu prądem. Chodzi tu o zachowanie równowagi protonowo - elektronowej w organizmie. My też jesteśmy przewodnikami, i wszystko musi w być w naszym organizmie w porządku. Przez strach moich lekarzy w Warszawie o te głupie, a dla nich również grozne 3 milimetry odnalezione w moim płucu, musiałam mieć wbite lasery w obrębie tego małego, nieznajomego czegoś. Polega to na tym, że przed zabiegiem piję fotouczulacz, który jest bardzo męczący i przez niego nie mogę wychodzić na słońce. Trzy minuty wystawienia czubka nosa na światłość, to trzy minuty smażenia i pieczenia po jakimś czasie. Lubię przyjeżdżać do Hannoveru, o czym wcześniej wspominałam.
 Ostatnie godziny przed wyjazdem spędziłam na zakupach w Primarku i na wesołym miasteczku. A, i porada dla waszego bezpieczeństwa na przyszłość: NIE WPUSZCZAJCIE MNIE DO PRIMARKU, albo spędzcie bardzo długi czas koczowania się za mną, i noszenia piramid ubrań.
KOTLETY Z KASZY JAGLANEJ

POTRZEBUJESZ:
- 0,5 kg pieczarek
- 3/4 szklanki ugotowanej i przepłukanej kaszy jaglanej
- blender w kształcie litery "S" 
- sól, pieprz
PRZYGOTOWANIE:
- pieczarki obrać, i przysmażyć na patelni na maśle klarowanym
- zmiksować wszystko blenderem, doprawić
- obtoczyć w mące ryżowej
Wiem, przepis zadziwiająco prosty! Ale to wszystko dlatego, że ostatnio nie miałam czasu gotować nowych rzeczy. Co chcielibyście w następnej notce? Może coś więcej o mnie? Piszcie!










Na zdjęciu Paulina, dobra koleżanka u której nocujemy w Hannoverze!




 

1 komentarz:

  1. Wybacz mi brak komentarza ale to wszystko przez te cholerne testy gimnazjalne! 😂 W każdym razie czytałam nowy post :) Burgerki wyglądają wspaniale, aż chce się jeść. Piękne te miasto Hannover. Ślicznie prezentujesz się w fartuszku hehe fajnie widzieć Twoją mamę na zdjęciu :) Byłam może z trzy razy w Primark, tyle że w Wielkiej Brytanii i faktycznie robi wrażenie, wielkie to takie i dużo rzeczy mało dostępnych w normalnych sieciówkach w Polsce. Zdaje mi się że Primark w Niemczech jest dużo bardziej okazalszy niż w UK, nawet nie wiem dlaczego mam takie przekonanie, ktoś musiał mi kiedyś chyba coś podsunąć.
    Martyna.

    OdpowiedzUsuń